Nie żal mi was,
Co wiek przeżywszy męski,
Wzloty ducha i klęski,
Syci już życia kras,
Gasnąc w jakimś zakątku
Bez radości i słońca,
Bliżsi byliście końca
Aniżeli początku.
Nie żal mi was!
Gdy się jest jako mara
Pośród jesiennej mgły,
Gdy serce zmienione w głaz,
Gdy gorzki każdy chleb
I mętna wszelaka czara,
Gdy się już wszystkie łzy
Sedecznie wypłakało,
A w piersi pozostało
Z dawnego czucia ćwierć —
Czyż może być słodsza śmierć,
Jak kula w serce lub w łeb,
Która przychodzi w czas?!
Nie żal mi was!
Tych jeno żal,
Co w wiosny swej rozkwicie
Młode stracili życie
I idą w ciemną dal
Torem przeznaczeń ślepych
Cienie smętne i blade,
Opuszczając biesiadę
I cały życia przepych...
Tych jeno żal!
Droga przed wami pusta.
Niby żórawi klucz
Płyniecie w nieznaną dal,
Na piórach mając krew.
Nie dotkną niczyje usta
Waszych zagasłych ócz —
Kwiatów, spłakanych rosą,
Gdy śmierć je dotknie kosą,
Porwanych harfy strun,
Jutrzenki porannych łun,
Piorunem strzaskanych drzew,
Niewracających fal —
Tych jeno żal!
Źródło: Płomienie, Henryk Zbierzchowski, 1916.