Pamiętam owo popołudnie parne:
Przed rowem szrapnel jak żmija zasyczał.
Ktoś jęknął głośno — oficer coś krzyczał
I drzwi przede mną zamknęły się czarne.
Przebóg! usuńcie mgłę z palących powiek!
Lęk zjeżył włosy — co się dzieje ze mną?
Gdzie jesteś słońce? dlaczego tak ciemno?
— Są myśli, których znieść nie może człowiek —
Ach, kroplę wody dla zgasłej źrenicy!
Może to tylko ślepota pozorna?
Lecz nagle pewność niezbita, potworna
Przez mózg przebiegła z sykiem błyskawicy.
I łzy w mem życiu najgorsze, najkrwawsze
Spłynęły cicho na znak niemej skargi,
Bo ból położył na milczące wargi
Te dwie pieczęcie: »nigdy!« i »na zawsze!«
Nigdy nie ujrzę słonecznej jasności.
Ach, jakżem od was druhowie uboższy!
Nigdy nie ujrzę na twarzy najdroższej
Tego wyrazu, co płynie z miłości.
Na zawsze z piętnem na twarzy jak Kain
Iść będę ścieżką, gdzie zmrok i zgryzota,
Na zawsze dla mnie zamknięto te wrota,
Które prowadzą do zaklętych krain.
Nie dla mnie kwiatów czar i pól słoneczność,
Darmo pocieszyć chcesz mię przyjacielu;
Jestem podróżnym, co jedzie w tunelu
I wie, że tunel ten prowadzi w wieczność.
Więc mię nie żałuj, bo jestem z cierpiących
Jedyny, który nie czeka pomocy.
Kto poznał grozę wiekuistej nocy
Ten nie należy więcej do żyjących.
I chociaż czasem łzy płaczę najkrwawsze,
Nikt z was mej strasznej nie usłyszy skargi.
Bo ból położył na milczące wargi
Te dwie pieczęcie: »nigdy!« i »na zawsze!«
Źródło: Płomienie, Henryk Zbierzchowski, 1916.