Na urlopie

Po roku urlop, rzecz to nie powszednia.
Jakżesz się na to cieszy każdy żołnierz!
Wyprał z krwi mundur, ubrał czysty kołnierz
I prosto z rowów przyjechał do Wiednia.

W wyborze miasta miał nie jedną racyę.
Życie i wykwint skupia się w stolicach.
Więc przez dni pierwsze chodził po ulicach,
Wciąż przeżywając ogromne senzacye.

Wszystko nowością było — więc jak nurek
Nurzał się w zbytków sferze idylicznej.
Cieszył go teatr, tramwaj elektryczny,
A nawet w pewnej ubikacyi sznurek.

Rajem się zdała kawiarnia spokojna,
Gdzie piękne damy kwitnęły jak kwiaty,
I gdzie wieczorne tylko »extrablaty«
Przypominały, że na świecie wojna.

W tym wieku, gdy się serce ma jak krater,
Człowiek jest skłonny do każdego czynu.
Poznawszy pewną pannę z magazynu
Musiał zapłacić jej piwo i Prater.

Pływali łódką, strzelali do celu —
Wszystkich rozrywek zliczyć nie potrafię.
Ona jeździła ślicznie na żyrafie
A on na świni w jakimś karuzelu.

Lecz coraz częściej począł ziewać skrycie
I z całodziennej gdy wracał gonitwy,
Śniły się marsze, placówki i bitwy
I obozowe pośród druhów życie.

Więc wnet pokłócił się z swoją niewiastą
Poznawszy, że jest straszną panteistką.
A że mu nadto obrzydło już wszystko,
To jasne, głupio rozbawione miasto,

Ta wieczna sztuka mięsa i ogórek,
Ten tłum po barach i kawiarniach liczny,
Karuzel, teatr, tramwaj elektryczny,
A nawet w pewnej ubikacji sznurek,

Bo się to wszystko powtarzało w kółku
I wielkiej chwili przeczyło niegodnie —
Skrócił swój urlop o cztery tygodnie
I po dniach siedmiu powrócił do pułku.

Czytaj dalej: Chciałbym mieć mały sklepik z zabawkami - Henryk Zbierzchowski

Źródło: Płomienie, Henryk Zbierzchowski, 1916.