Mrok przez szpitalny skrada się kurytarz
Zapełnia sobą każdy kąt i wyłom.
Tyle sal białych — błąkasz się i pytasz —
Weź przewodnika, nie wierz własnym siłom.
Cały to smutny i rozpaczny światek,
Złożony z cierpień i tragedyi drobnych.
Gdzie spojrzeć, twarze blade jak opłatek
W mroku sal białych, do siebie podobnych.
Na szybie okna rysuje się ostro
Czarna sylwetka w zakonnym habicie,
Weź mię za rękę i prowadź mię siostro.
Szukam istoty, droższej mi nad życie.
Lecz gdyby płomień ten już więcej nie tlił
Niech mię pochłonie także nicość pusta!
Twarz zakonnicy dobry blask oświetlił;
W milczeniu palec kładzie na swe usta.
Idziemy — kroki nasze tłumi chodnik.
Tak cicho, słychać nudny pobrzęk muszek.
Gdzie się pojawi mój dobry przewodnik
Wybladłe twarze wznoszą się z poduszek.
Zna ona wszystkich — nie trzeba jej znamion.
Blizki jej każdy przez ból i męczeństwo.
Tysiąc w jej stronę wyciąga się ramion
I tysiąc oczu szle błogosławieństwo.
Każdy w niej widzi najdroższe oblicze
I matki, siostry, żony, serce wierne.
O, kwiaty rąk kobiecych tajemnicze!
O, dusze dobre, słodkie, miłosierne!!
Źródło: Płomienie, Henryk Zbierzchowski, 1916.