O! jakże jesteście marni
Wy, którzy przy czarnej kawie,
W dymie spokojnej kawiarni
Radzicie o wielkiej sprawie.
Codzienną jedząc zacierkę
Wśród mięsa i sytnych fasol,
Miast prochu wąchacie szperkę,
Miast szabli — macie parasol.
Dzienniki dają ci panie
Żer dla twych łaknień senzacyi,
Zwycięstwo masz na śniadanie,
Zwycięstwo podczas kolacyi.
Więc bawiąc swą galanteryą
Piękne, znudzone damy,
Z miną odzywasz się seryo:
— » Wie pani? znów zwyciężamy«.
Już dziennikarska bibuła
Doszczętnie zjadła wam mózgi,
By dusza prawdę poczuła,
Tęgiej potrzeba wam rózgi.
Więc marzę o tem ukradkiem
Bohaterowie wy marni,
By jakimś dziwnym wypadkiem
Szrapnelek wpadł do kawiarni.
Cóż to? pobladłeś jak chusta
Głośno zębami szczękając.
Zamilkły wymowne usta,
Trzęsiesz się cały jak zając.
Pójdź w pole — wtedy w okopie
Gdy bitwa sroży się dziko,
Huk armat ci będzie chłopie
Jakby najsłodszą muzyką.
Żołnierka stanie się rajem,
Szczęk szabli i tętent podków,
Niezapomnianym zwyczajem
Pradziadów twoich i przodków.
Źródło: Płomienie, Henryk Zbierzchowski, 1916.