Widziałem we śnie bogdankę moją,
Co mnie tak zdradnie rzuciła...
Zbladły jej lica, zgasł blask jej oczu
I tajemnicza ich siła...
Dzieciątko małe niosła na ręku,
Drugie — tuliło się do niej;
Nędza i boleść w twarz jej się wryły,
W twarz, którą kryła w swej dłoni...
Szła smutnie, łzawo, w nieznaną drogę,
Jednym mnie darząc spojrzeniem
I rzekłem, patrząc w jej blade lica,
Z tłumionym w sercu wzruszeniem:
— Pójdź do mej chaty, o matko biedna,
Na kraj ubogiej tej wioski,
Ja cię wyżywię rąk swoich pracą,
Zapewnię życie bez troski.
Będę twe dziatki pieścił, ochraniał
I łzy ich prędko przeminą,
A głównie Ciebie ochraniać będę,
Ciebie nieszczęsna dziecino!
Nie wspomnę nigdy: żem Cię tak kochał,
Żeś struła serce prostacze,
A kiedy umrzesz — to nad twym grobem
Łzami kochanka zapłaczę...