„Dywizjon 303” to dzieło Arkadego Fiedlera, które opisuje działania bojowe tej formacji w trakcie II wojny światowej. Powstał w roku 1940, ale wydano po raz pierwszy w roku 1942. Tekst powstawał w trakcie trwania bitwy o Anglię.
Spis treści
Dzieło Arkadego Fiedlera „Dywizjon 303” przedstawia przebieg słynnej Bitwy o Brytanię w 1940 roku z perspektywy polskiego dywizjonu myśliwskiego. Autor opisuje męstwo lotników i bohaterstwo, relacjonując trzy najistotniejsze starcia z szóstego, siódmego i piętnastego września. Na wstępie przedstawiono formowanie się jednostki pod dowództwem podpułkownika Józefa Krasnodębskiego, a następnie objęcie dowództwa przez porucznika Witolda Urbanowicza. Z zaledwie dwunastoma maszynami Polacy w kilkanaście minut rozbili rój bombowców Heinkel 111 oraz eskadrę Messerschmittów 109 dzięki szybkiej reakcji i skoordynowanym atakom.
Opisane zostaje starcie nad południowym wybrzeżem, w którym dywizjon, wsparty przez Hurricany, przerwał natarcie Heinkelów 111 i rozproszył grupę bombowców eskortowanych przez Messerschmitty 109. Raptem dzień później, siódmego września, dwunastu polskich myśliwców ponownie wyleciało naprzeciw bombowców nad Kentem i zestrzeliło kilka maszyn, opóźniając tym samym ofensywę Luftwaffe.
Pojawia się tu też opis zniszczenia mitu niezniszczalnego Messerschmitta 110. Okazało się bowiem, że poo unieszkodliwieniu tylnego strzelca ciężki myśliwiec tracił wartość bojową. W dziele pojawiają się też różnice kulturowe, widoczne, gdy podczas nalotów na stolicę RAF-owcy spokojnie pili herbatę w schronie, co Polacy uznali za niepojęte.
W tekście przedstawiono liczne sylwetki najskuteczniejszych asów: kapitana Urbanowicza, podporucznika Jana Zumbacha, poruczników Władysława Fericia, Mariana Paszkiewicza i Mariana Daszewskiego, podporuczników Mariana Łokuciewskiego i Jana Karubina, porucznika Tadeusza Szaposznikowa oraz sierżanta Frantiszka.
Sierżant Frantiszek, czyli Czech walczący pod polską flagą, słynął z „metody Frantiszka”. Było to śledzenia i ostrzeliwania niemieckich maszyn powracających nad Kanał La Manche. Z kolei historia porucznika Daszewskiego obrazuje gotowość do szybkich, ryzykownych manewrów. Po trafieniu ratował się spadochronem, przeszedł długą rekonwalescencję i mimo to wrócił do służby.
Fiedler nie pomija pracy mechaników, nazywając ich bohaterami ukrytymi za kulisami frontu. Opisuje, jak specjaliści przez całą noc wymieniali uszkodzony słup kadłuba, naprawiali układy hydrauliczne i odtwarzali systemy uzbrojenia, dzięki czemu myśliwce mogły wzbić się ponownie.
Piętnastego września Niemcy skierowali ponad siedemset samolotów, bombowców oraz Messerschmittów 109 i 110, które wysyłano nad Anglię falami. Fiedler opisuje, jak myśliwce Spitfire i Hurricane najpierw rozbiły eskortę Messerschmittów 109, a następnie Polacy z Dywizjonu 303 uderzyli w bombowce. Garstka alianckich jednostek zestrzeliła lub zmusiła do odwrotu większość wrogich maszyn. Dywizjon 303 osobiście zestrzelił mnóstwo samolotów, osiągając trzykrotną skuteczność przy mniejszych stratach niż pozostałe dywizjony. Rozgromienie niemieckich formacji przyniosło nadzieję mieszkańcom Wysp oraz udowodniło, że nawet w niekorzystnych warunkach alianci mogą pokonać Hitlera.
Lato 1940 roku zostało zapamiętane jako okres, w którym ludzie tracili nadzieję i wątpili w to, czy przyszłość przyniesie im coś dobrego. Przewidywano klęskę i upadek całego cywilizowanego świata. Miało to swoje źródło w tym, że wojska hitlerowskie w ciągu czterech tygodni podbiły Polskę i Francję. Naziści odnosili też zwycięstwa w innych państwach, równocześnie pokonując Norwegię i Belgię, kolejnych sojuszników Wielkiej Brytanii.
Przewidywano, że nie da się uniknąć bitwy na Wyspach Brytyjskich, co tylko potwierdziły kolejne zdarzenia. Anglia znalazła się w groźnym położeniu, o czym poinformował naród Winston Churchill. Kilka tygodni po upadku Francji, dokładnie 8 sierpnia 1940 roku Niemcy rozpoczęli ofensywę, którą określano jako ostatni akt wojennego dramatu i sposób na rozbicie w puch Imperium Brytyjskiego. Niemcy skorzystali ze sprawdzonej broni, jaką było ich lotnictwo. Nad wyspy zaczęły nadlatywać kolejne maszyny.
Wreszcie wybuchła bitwa, którą później nazwano Bitwą o Brytanię. Trwała ona dwa miesiące i miała miejsce wyłącznie w przestworzach. W tym okresie Luftwaffe przypuściło około dziewięćdziesięciu ośmiu ataków przy użyciu sześciu tysięcy samolotów bojowych. Alianci jednak nie dopuścili, by Niemcy zniszczyli porty i lotniska na wybrzeżu. W kolejnej fazie bitwy ocalały lotnika wokół Londynu. Trzecia faza miała doprowadzić do upadku Londynu, ale hitlerowcom to też się nie udało. W połowie września przeprowadzono dwa szturmy generalne na Anglię, od których zależało wszystko.
W obronie Wysp wykorzystano tylko dwieście pięćdziesiąt myśliwców, dzięki którym inwazja hitlerowska się nie udała. Zwycięstwo w Bitwie o Brytanię dała wszystkim nadzieję na to, że nazistów da się pokonać. Wszystko to dzięki garstce młodych aliantów, którym Churchill oddał najwyższe honory mówiąc, że jeszcze nigdy „tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. Wraz z Brytyjczykami walczyli również polscy lotnicy w dywizjonie, który jest znany jako Dywizjon 303, Eskadra Kościuszkowska. Dopuszczono go do walki w ostatniej fazie bitwy i lotnicy walczyli przez czterdzieści trzy dni, likwidując wiele niemieckich maszyn.
Myśliwiec to rycerz pośród innych lotników, który broni własnych samolotów i ziemi przed atakiem wroga i nalotami bombowców. Lata on wysoko ponad chmurami, gdzie rzuca się do walki. Osiąga tam szybkość około dwustu metrów na sekundę. W powietrzu myśliwiec mknie jak błyskawica, na ziemi jest takim człowiekiem jak inni. W powietrzu o jego życiu mogą decydować ułamki sekund, chwila opóźnienia to katastrofa. To dlatego bitwy nad Anglią trwały zazwyczaj około kilkunastu minut.
Na ziemi życie myśliwca wygląda zwyczajnie, ale nie zapomina o swoim wrogu. W powietrzu z kolei kieruje się instynktem przetrwania i skupia na atakowaniu nieprzyjaciela. Emocje sprawiają, że z walki niewiele pamięta. W powietrzu stanowi jedność ze swoją maszyną, jest jej mózgiem, a silnik to jego serce. Wzrok w powietrzu jest najważniejszy, od niego zależy bowiem wszystko. Kulminacyjny moment to strzał do przeciwnika.
Świat cieszył się wieściami o zwycięstwach polskich myśliwców we wrześniu 1940 roku. Polacy wyróżniali się wtedy na tle innych pilotów. Mieli lepszy wzrok niż Brytyjczycy, byli zawzięci i zdeterminowani, trafnie oceniali sytuację w powietrzu. Mieli specjalną taktykę bojową, którą inni uznawali za szaleństwo, ale mieli dzięki niej mnóstwo zestrzeleń i niewiele strat.
Ostatniego dnia sierpnia 1940 roku, po godzinie osiemnastej, Dywizjon 303 zajmował się patrolowaniem w powietrzu okolic Londynu. Tego dnia przeprowadzano też ostatni lot szkoleniowy i piloci mieli dołączyć do trwającej od trzech tygodni Bitwy o Brytanię. Dowódcą dywizjonu był major Ronald Kellet, Anglik, który nie wierzył w wartość bojową polskich myśliwców. Nie zdążył jeszcze dobrze poznać swoich żołnierzy. Irytował się i dziwił temu, że stolica Anglii ma być broniona przez obcych myśliwców. Major odczuwał coraz większy niepokój. Po godzinie szesnastej wydano rozkaz, by Dywizjon 303 dołączył się do eskadry A. W powietrze wzleciało sześć samolotów pod dowództwem Kelleta. Już po paru minutach piloci ujrzeli w powietrzu bombowce wroga lecące do Francji.
Polski dywizjon od razu ruszył do ataku, ale drogę do bombowców odcięły im trzy Messerschmitty 109. Major Kellet ze swoim kluczem zbliżył się do nich, a wraz z nim sierżanci Eugeniusz Szaposznikow i Stefan Karubin. Kellet trafił środkowy samolot, a ten wybuchł. Wtedy boczne maszyny zanurkowały, ale nie udało im się uciec przed Polakami. Walczono szybko i major nie lękał się o swoje życie. Jednak wtedy nadleciały trzy kolejne Messerschmitty, za którymi polecieli porucznik Mirosław Ferić i sierżant Wünsche, czyli boczni drugiego klucza. Udało im się strącić dwa samoloty, zatem przeciwnicy łącznie zniszczyli aż pięć maszyn wroga.
Szybko okazało się, że ogień polskich pilotów jest niezwykle skuteczny. Porucznik Zdzisław Henneberg poleciał w kierunku kolejnych Messerschmittów i nagle zrozumiał, że jest całkiem sam. Mimo to zajął pozycję i leciał za wrogiem, zbliżając się do kanału. Niemcy w popłochu uciekali, a w pewnym momencie jeden z nich oddalił się od grupy i wtedy Henneberg go skutecznie zestrzelił, a maszyna spadła do wody.
Na lotnisku wszyscy się cieszyli i obserwowali zwycięskie myśliwce, które wykonywały beczkę przed lądowaniem. Wtedy zauważono brak szóstej maszyny i z niepokojem wpatrywano się w niebo. Na szczęście po kilku minutach zauważono w oddali niewielki punkcik. Major Kellet nie lubił Polaków i miał do nich wiele pretensji, ale tym razem wzruszony ściskał im dłonie. Przyznał, że są znakomitymi pilotami, a ci już po kilku dniach zachwycili także całą Brytanię, a po dwóch tygodniach także cały świat.
Miejscem szczególnie ważnym dla Wielkiej Brytanii był przyczółek Dover. Tam unosiły się balony zaporowe, których nienawidził wróg, Niemcy atakowali je ciągle, ale bezskutecznie. Drugiego września wysłano tam dywizjon Messerschmittów, a wtedy ich piloci nagle ujrzeli brytyjskie myśliwce z Dywizjonu 303. Doszło do szczególnie zaciętej walki. Polacy pilotowali zwrotne Hurricany, dzięki czemu zdobyli znaczną przewagę w starciu. Messerschmitty jeden za drugim uciekały w stronę Francji.
Piloci Dywizjonu 303 ruszyli w pościg i przepędzili przeciwników znad przyczółku. Brał w tym udział porucznik Ferić, który koniecznie chciał zestrzelić drugi samolot niemiecki. Wypatrzył jednego Messerschmitta, zbliżył się do niego i wypuścił serię pocisków. Wroga maszyna początkowo przechyliła się na skrzydło i wykonała beczkę, ale potem leciała już prosto. Ferić poleciał za nim, ale nagle w kabinie zrobiło się ciemno z powodu zalania szyby płynem z pękniętych przewodów z oliwą. Przerażony pilot zaniechał pogoni i zamiast tego zawrócił do Anglii, a wcześniej otworzył okno i nieco przetarł szyby.
Już kilka minut później z rur wydechowych wyleciały kłęby dymu, co groziło maszynie zapaleniem się. Ferić odpiął pasy, by szybciej opuścić samolot. Zatarł się silnik, więc lotnik wyłączył dopływ benzyny. Liczył, że maszyna dotrze do lądu lotem ślizgowym. Mężczyzna obawiał się, że trafi na kolejne Messerschmitty z bitwy toczącej się nad Anglią. Wtedy jednak nadleciał podporucznik Łokuciewski, który pozostawiał w pobliżu i czuwał, a potem zjawił się jeszcze porucznik Ludwik Paszkiewicz. Obaj osłaniali swojego towarzysza w trudnej chwili.
Dzięki ich pomocy Ferić spokojnie zajął się swoją maszyną. Minęli kanał ju dojrzeli już brzeg, kiedy nad nimi pojawiły się dwa Messerschmitty 109 w drodze do Francji. Z tego powodu Łokuciewski i Paszkiewicz wzbili się w górę. Niemieckie samoloty przyjęły pozycję, ale nie strzelały, aż wreszcie spokojnie zawróciły do Francji. W tym czasie samolot Fericia tracił wysokość i wkrótce minął linię brzegu. Ferić, wzruszony, podziękował towarzyszom i znalazł miejsce do przymusowego lądowania.
Zawziętość działała równie skutecznie co karabiny i zapewniała żołnierzom sukces. Szczególnie zawzięci okazali się Polacy. Sierżant Stefan Karubin miał zaledwie nieco ponad dwadzieścia lat, ale był w nim ogień i hardość. Tego dnia wraz z Dywizjonem 303 ścigał niemieckie bombowce przy ujściu Tamizy. Gdy jego klucz już wracał, został zaatakowany przez niemieckie myśliwce. Karubinowi udało się im umknąć, ale równocześnie stracił też łączność ze swoim dywizjonem. Na celowniku ujrzał samotnego Messerschmitta i strzelił do niego, po drugiej serii przeciwnik poległ.
Młodzieniec był z tego powodu zadowolony, ale wtedy nad nim przeleciały pociski nowego przeciwnika. Myśliwiec skręcił, a sierżant był oburzony. Już po chwili wraz z dwoma Hurricanami prowadził pościg za Messerschmittem. Minęli oni ujście Tamizy, a wtedy niemiecki samolot poleciał do Francji najkrótszą drogą przez hrabstwo Kentu. Brytyjczycy nie byli w stanie go dogonić, ale Karubin, nucąc pod nosem, minął ich Hurricany i zbliżał się do niemieckiej maszyny. Gdy dzieliło go od niego siedemdziesiąt pięć metrów, strzelił. Potem posłał jeszcze drugą serię i ujrzał smugę dymu wydobywającą się z Messerschmitta. Ten jednak bez przeszkód leciał dalej. Pilot nie zauważył, że wróg skierował się na drzewo i uniknął go w ostatniej chwili.
Karubin poderwał maszynę, ale usłyszał, jak gałęzie uderzają w kadłub. Strzelił trzeci raz i skończyła mu się amunicja. Pilot był zawiedziony, ale ustąpił miejsca Hurricanon. Zorientował się jednak, że Brytyjczycy nie dogonią Messerschmitta. Przyspieszył zatem i dogonił wroga, był zły. Potem skierował się tak, że wyglądało, jakby chciał się zderzyć z myśliwcem, ale w ostatniej chwili wzleciał wyżej i przeleciał nad wrogiem. Karubin ujrzał przerażonego Niemca i usłyszał huk. Zatoczył koło nad miejscem, w którym Messerchmitt zderzył się z ziemią.
Bitwa trwała i niemieckie bombowce nadlatywały każdego dnia. Trzeci tydzień ataku na Anglię przyniósł zmianę taktyki wroga, który rzucił wszystkie swoje siły na myśliwce brytyjskie. Przed dwa kolejne tygodnie Niemcy próbowali zniszczyć angielskie lotnictwo. Hitlerowcy nie rozumieli, jakim cudem ich przeciwnicy wciąż się bronią.
Dzień piąty września przyniósł Dywizjonowi 303 wspaniałe zwycięstwo, kiedy to zestrzelił on osiem spośród trzydziestu dziewięciu trafionych wtedy samolotów niemieckich. Poniósł on wtedy stratę zaledwie jednej maszyny, a jej pilot ocalał. Sukcesy Polaków wzbudzały wątpliwości Stanleya Vincenta, dowódcy lotniska w Northolt. Zaczął ich podejrzewać o ubarwianie zdawanych raportów. Właśnie piątego września pułkownik Vincent ruszył do walki wraz z Dywizjonem 303 i mógł na własne oczy podziwiać zdolności polskich pilotów. Dywizjon zestrzelił trzy niemieckie bombowce i cztery Messerschmitty, a wszystkim Polakom udało się wrócić na ziemię. Vincent widział też, że sierżant Kazimierz Wünsche ocalił majora Kelleta. Doszedł do wniosku, że Polacy to wspaniali szaleńcy.
Kolejny dzień miał być według planów niemieckich Sądnym Dniem dla lotnictwa brytyjskiego. Już od rana Luftwaffe korzystało z nowego sposobu działania, niebezpiecznego dla Anglików. Niemieckie samoloty parami tworzyły żywy pomost prowadzący od brzegu kanału aż wprost w głąb kraju. Dywizjon 303 wzbił się w powietrze przed dziewiątą i korzystał z dziewięciu maszyn. Poleciały one na południowy wschód i tam dojrzały liczne Messerschmitty.
Leciały na poziomie ponad zasięgiem Hurricanów, pojawiła się też grupa niemieckich bombowców. Dowódca Polaków błyskawicznie zaatakował wroga, a potem opadły na niego Messerschmitty. Major Zdzisław Krasnodębski, dowódca dywizjonu, został wtedy ciężko poparzony i musiał wyskoczyć z samolotu. Pozostałe maszyny wdały się w chaotyczną walkę. Porucznik Witold Urbanowicz zestrzelił pierwszego Messerschmitta, Karubin drugiego i zaatakował pobliskie bombowce. Udało mu się trafić jednego z nich, kiedy sam został trafiony z armatki i raniony w nogę, ale wylądował cało na łąkach południowego Kentu. Sierżant Wünsche ruszył z pomocą i zestrzelił kolejną maszynę.
Nadlatywało coraz więcej niemieckich samolotów, a ich przeciwnicy mogli jedynie wykonywać obronne uniki. Wreszcie z pułapki wydostały się ostatnie Hurricany i Spitfiry. Niemieckie maszyny zużyły większość paliwa, zatem zawróciły do Francji. Dywizjon 303 poniósł duże straty, zniszczono bowiem pięć z dziewięciu maszyn, a czterech pilotów zostało rannych. Udało się jednak zapobiec planom wroga, bombowce nie dotarły bowiem do celu. Polscy lotnicy tego dnia otrzymali list gratulacyjny od generała Sikorskiego. Kolejne dwa tygodnie oznaczały dla Polaków ogromną życzliwość Brytyjczyków, którzy uwierzyli w możliwość obronienia Anglii przed hitlerowcami. Dowódcą Dywizjonu 303 został wtedy porucznik Urbanowicz.
W sobotę siódmego września niemieckie bombowce dotarły po południu do Londynu. Bomby spadały i wyły syreny alarmowe. Poskutkowało to wieloma zgonami i płonącymi domami, a pociski wciąż spadały. Brytyjskie lotnictwo działało nieudolnie i nie udało mu się powstrzymać nalotu. Dywizjon 303 wystartował kilka minut przed bombardowaniem i ruszył w kierunku miasta. Dowodził kapitan Forbes, minął on linię wroga i oddalał się od niej. Wtedy zaczął działać porucznik Paszkiewicz z drugiego klucza, który opuścił szyk.
Za Paszkiewiczem polecieli Urbanowicz i Henneberg ze swoimi eskadrami. Wtedy zauważył to Forbes i zawrócił swój klucz. Dywizjon zaczął otaczać niemieckie bombowce, a Hurricany zaatakowały Messerschmitty, pozbawiając bombowce ochrony. Wywiązała się walka, a pierwszy bombowiec Dornier 215 strącił porucznik Paszkiewicz. Niemieckie samoloty szybko zaczęły spadać.
Nadciągnęły Messerschmitty, lecz było już za późno. Bombowce uciekały w stronę Francji, atakowane przez Hurricany i Spitfiry. Niektórzy atakowali też Messerschmitty. Zestrzelono Mariana Pisarka, który skoczył z samolotu i zgubił jednego buta. Jan Zumbach zemdlał i odzyskał ją na wysokości czterech tysięcy metrów nad płonącymi przedmieściami. Dywizjon strącił czternaście maszyn niemieckich, a sam stracił zaledwie dwie. Angielskie lotnictwo zniszczyło aż dwadzieścia osiem bombowców.
Urbanowicz wylądował na pobliskim lotnisku, by uzupełnić paliwo i amunicję. Nikogo tam nie zastał, a ciemny dym unosił się nad Londynem. Urbanowicza do schronu zaprowadził kapral. Tam żołnierze pili popołudniową herbatę i palili papierosy, kapral robił sobie kanapki, a obok eksplodowała bomba. Urbanowicz krzyknął, by dano mu paliwo i amunicję. Potem odleciał, zdumiony tym, co zobaczył.
Podporucznik Kazimierz Daszewski, dla kolegów Długi Joe, był tajemniczą osobą. Wydawał się łagodny, ale miał zaskakujący temperament. Kiedy bombowce zaatakowały Londyn. Daszewski strącił jednego z nich i ścigał wrogów aż do Dover. Tam otoczyły go Messerschmitty i zestrzeliły go. Daszewski został ranny, pocisk rozerwał bowiem kabinę. Na twarz mężczyzny chlusnął gorący glikol, parząc ją. Stery przestały działać, samolot spadał korkociągiem. Daszewski otworzył kabinę, ale nie miał sił, by z niej wyskoczyć. Wreszcie zerwał przewodu i wyleciał w powietrze, gdzie bał się otworzyć spadochron. Leciał twarzą w górę i nie widział lądu. Po kilku chwilach walki udało mu się chwycić za metalową dźwignię lewą ręką, gdyż sparaliżowało mu prawą stronę ciała.
Rozwinął się spadochron, jednak szarpnięcie spowodowało myśliwcowi ogromny ból. Wylądował obok jakiejś wsi, a spadochron pociągnął go po ziemi. Znalazło go kilka osób i próbowało mu pomóc i odczepić od niego spadochron. Życzliwi ludzie założyli opatrunki, powodując u lotnika potworne cierpienie. Daszewski prosił ich, by przestali, ale nic to nie dało. Przyjechał ambulans, a Daszewski spędził potem w szpitalu trzy miesiące. Po tym czasie wrócił do walki, nadal pełen zapału.
W trzecim myśliwcu za dowódcą leciał Jan Zumbach, miał osłaniać klucz. Hurricany walczyły z niemieckimi Messerschmittami. Zumbacha zachwycało to, jak Anglia wygląda z tej perspektywy. Nagle samolot dowódcy zniknął z klucza. Zumbach dogonił, ale z niepokojem dostrzegł, że maszyna ma dwa zastrzały, których Hurricany nie miały.
Potem zauważył dopiero, że maszyna ma na kadłubie żółte pasy i krzyż. Zumbach wystrzelił serię we wroga i już cieszył się zwycięstwem, kiedy nadleciał drugi Messerschmitt. Polak uniknął strzałów, wywiązała się walka, a wtedy nadleciał kolejny niemiecki samolot. Myśliwiec nie mógł podlecieć wyżej, wrogowie go śledzili i przyleciały jeszcze dwa następne Messerschmitty.
Porucznik próbował ocalić życie. Starał się obniżyć swój lot, ale go zaatakowano. Potem jednak pilot Messerschmitta zauważył smugi i pomyślał, że go trafiono, zatem ukrył się w chmurach. Zumbach poleciał za nim i strzelił do niego, a potem udało mu się wylądować na lotnisku bez przeszkód. Tam poprosił o papierosa i szklankę wody. Okazało się, że w ustach miał zakrzepłą krew, przez którą się uśmiechał.
Chmury często decydowały o losie pilotów, bywały zasadzką, ale dawały też schronienie. To właśnie obłoki ocaliły życie podporucznika Zumbacha, a w tym samym czasie, ale kilkanaście kilometrów dalej, sierżant Kazimierz Wünsche również został otoczony przez Messerschmitty, przed którymi ukrył się właśnie w chmurach.
Sierżant schował się z poczuciem ulgi, ale miał niewiele paliwa i musiał coś wymyślić. Postanowił schodzić coraz niżej, ale tam napotkał wrogów strzelających do innych obłoków. Odleciał zatem na oślep, kiedy minęły go pociski. Ponownie wpadł jednak na Messerschmitty i zaczął latać wokół chmury. Paliwo się kończyło, a wraz z nim nadzieja. potem został też trafiony, wyskoczył z samolotu i popełnił błąd, otwierając spadochron. Zauważyli go bowiem piloci Messerschmittów. Stracił przytomność i ocknął się chwilę później, wciąż żyjąc i wolno opadając na ziemię. Osłaniały go trzy Spitfiry.
Niemiecki atak na Londyn trwał tydzień i mógł on zdecydować o losach całej wojny. Pierwszy atak miał miejsce siódmego września 1940, drugi nadszedł jeszcze tej samej nocy. Od tego momentu co noc nad Wielką Brytanię nadlatywały bombowce, które niszczyły miasto. Niemcy chcieli wymusić kapitulację rządu brytyjskiego.
Luftwaffe organizowało wtedy też najazdy w ciągu dnia. Nie odnosiło jednak korzyści, jedynie traciło maszyny. Bardzo gwałtowny nalot miał miejsce w środę jedenastego września, kiedy to nadleciało kilka mniejszych zgrupowań. Sztab Hitlera nie przewidział jednak kilku czynników. Wywiad brytyjski zauważył gorączkowe przygotowania Niemców. Po tym, jak nadleciały mniejsze grupy, nad Londyn przyleciała też główna eskadra, na którą składało się sześćdziesiąt bombowców i około stu Messerschmittów.
Jednak ten manewr się nie udał, a Dywizjon 303 strącił aż siedemnaście niemieckich maszyn. Polacy lecieli na wrogów, a kapitan Forbes postanowił śmiało uderzyć w bombowce i zignorować ochraniające je Messerschmitty.
Oczywiście niemieccy piloci rzucili się do obrony, ale wtedy zaatakował ich drugi klucz przeciwników. Prowadził go porucznik Paszkiewicz, zaczęła się ostra walka. Myśliwce dotarły do bombowców i odebrały wrogom przewagę. Nadleciały też angielskie myśliwce i niemieccy piloci nie wytrzymali uderzenia, uciekali na oślep.
Eskadrę wrogów rozbito i ponownie Polacy się wyróżnili w trakcie pościgu za nimi. Wiele niemieckich maszyn zostało zestrzelonych, ale zginęło dwóch Polaków, porucznik Cebrzyński i sierżant Stefan Wojtowicz, który stoczył legendarną walkę w powietrzu. Dywizjon 303 łącznie zniszczył siedemnaście maszyn i doprowadził do klęski Niemców w dniu, który miał się stać ich zwycięstwem. Nocą przyleciały niemieckie bombowce, ale spotkały się z zaporą huraganową artylerii przeciwlotniczej.
Doświadczenie podpowiadało myśliwcom, gdzie po wykonaniu zadania czekać na przeciwników powracających z wyprawy. Lecieli brzegiem kanału, polując na zmęczonych Niemców. Zwano to „metodą Frantiszka”. To właśnie zrobił jedenastego września podporucznik Tolo Łokuciewski. Walczył z wrogą maszyną, oddalił się od swojego klucza i nad kanałem zestrzelił wroga. Następnie zaczaił się w pobliżu wybrzeża i dostrzegł Dorniera 215, który wydawał się pewnym i łatwym łupem. Pierwszy atak nie wyszedł, zatem Tolo natarł na wroga od tyłu. Bombowiec skręcił nagle, ale Tolo zniszczył jego prawy silnik. Bombowiec leciał chaotycznie, a pilot to obserwował. Domyślił się, że ranił wrogiego żołnierza. Bombowiec wreszcie runął prosto do morza.
Józef Frantiszek, czyli zuchwały Czech, został bohaterem. W marcu 1939 roku, kiedy Niemcy wkroczyli do Pragi, ukradł samolot i uciekł do Polski. Był to czyn wymierzone we władze, mógł bowiem spokojnie żyć dalej w Protektoracie. Chciał jednak walczyć i z tego powodu związał swój los z Polakami. To wraz z nimi przeżył tamten wrzesień i pokonał drogę do Francji. Tam udało mu się udowodnić, że sprawdza się jako pilot. Gdy Francja upadła, wraz z innymi przedostał się do Anglii i dołączył do Dywizjonu 303. Frantiszek uczestniczył we wszystkich większych starciach i niemal zawsze triumfował. Jednak któregoś dnia niemal doprowadził do tego, że dowódca jego klucza był bliski śmierci.
W trakcie ataku dowódca zorientował się, że sierżant odłączył się od innych, co zmieniło plany ataku i zmusiło myśliwców do wycofania się. Gdy wrócili do bazy, okazało się, że Frantiszek zestrzelił przy kanale dwa samoloty. Powtarzał to zachowanie, co doprowadziło do naruszenia ogólnie przyjętych zasad.
Po kolejnym takim złamaniu regulaminu sierżanta wezwano do Urbanowicza, by się wytłumaczył. Zakazano mu opuszczać szyk przed walką i Frantiszek stosował się do tego przez dwa dni. Potem znowu wrócił do starych przyzwyczajeń i latał nad kanał, by czekać na wrogów wracających z Anglii. Ta metoda szybko zyskała też innych zwolenników wśród Brytyjczyków i Polaków, jednak oni lecieli tam po walce, a Czech od razu po wzniesieniu maszyny. Szybko stało się to problemem dla dowództwa. Wreszcie dano mu wolną rękę i wszyscy odetchnęli z ulgą.
Frantiszek był Czechem, ale czuł przynależność do polskiego dywizjonu. Anglików zachwycały jego zdolności i chcieli go ściągnąć do własnych dywizjonów. O jego wyjątkowej bystrości świadczyło zdarzenie, które widziało całe angielskie lotnisko. W czasie walki nad Kentem przeciwnik dał Frantiszkowi znać, że chce się poddać i wylądować.
Frantiszek wstrzymał ostrzał, a Messerschmitt podchodził do lądowania. Tuż przy ziemi maszyna się jednak poderwała w górę, a wtedy Czech wypuścił w nią serię pocisków i rozbił wroga. We wrześniu sierżant bał się przebywania na ziemi i bezpiecznie czuł się tylko w powietrzu. W czasie nalotów pierwszy biegł do schronu. Jego strach przyczynił się do jego śmierci. Podczas wykonywania zwycięskiej beczki ósmego października zaczepił skrzydłem o kopiec i zginął.
Polscy piloci byli przywiązani do naziemnej obsługi dywizjonu. To mechanikom zawdzięczali bowiem swoje życie. Gdy odpoczywali, czekając na rozkazy, wiedzieli, że ich maszyny znajdują się w dobrych rękach mechaników. Można było im zaufać, byli nieomylni i niezawodni.
Po powrocie ze zwycięskiej walki myśliwce obwieszczały to wykonaniem beczki nad głowami mechaników. Składali im w ten sposób hołd. Pilot kołował, uśmiechał się i pokazywał uniesiony kciuk. Wtedy mechanicy dzielili z nim tę radość, gdy zwyciężał samolot, który sami przygotowali do walki. Myśliwców i mechaników łączyła miłość do maszyn, chociaż pochwały ostatecznie zbierał wyłącznie pilot. Mechaników porównywano do korzeni kwiatu lotnictwa, bez którego nie mogło się ono rozwijać. Znaczyli bardzo wiele.
Kiedy myśliwiec lądował po walce, pilot przekazywał maszynę w ręce mechaników odpowiedzialnych za uzupełnienie amunicji, tankowanie paliwa oraz dokładne sprawdzenie wszystkich systemów. Wśród nich znowu wyróżniali się Polacy. Dzięki niezwykłej zręczności i zaangażowaniu już w trzy tygodnie po dotarciu do Anglii opanowali obsługę Hurricanów, zyskując szacunek Brytyjczyków. Ich praca okazała się niezwykle ważna podczas wrześniowych zwycięstw Dywizjonu 303. Mechanicy potrafili szybko przywrócić do działania maszyny, które według procedur powinny zostać odesłane do fabryk.
Kulminacyjnym momentem i pokazem ich umiejętności okazała się noc po bitwie piętnastego września. Po starciu, w którym dziesięć samolotów poważnie uszkodzono, mechanicy bez przerwy naprawiali usterki. Rankiem dostarczyli dwanaście sprawnych maszyn, gotowych znów do walki z Luftwaffe. Dowódca porucznik-inżynier Wiorkiewicz, wybitny konstruktor, doskonale kierował zespołem trudnych warunkach.
Mechanicy nie walczyli bezpośrednio z wrogiem, ale ich wkład w obronę brytyjskiego nieba był nie do przeceniania. Nie otrzymywali Virtuti Militari i Krzyża Walecznych, czyli medali przyznawanych za czyny w obliczu wroga. Jednak to ich precyzja, poświęcenie i gotowość decydowały o życiu pilotów i o wyniku powietrznych starć. Ich praca, choć pozornie niewidoczna, zasługiwała na najwyższe uznanie.
Mówiono często, że powietrzne walki II wojny światowej opierały się wyłącznie na pracy zespołowej, ale w rzeczywistości wyglądało to inaczej. Niekiedy już w pierwszych chwilach natarcia klucze rozsypywały się, a piloci toczyli pojedyncze pojedynki z bombowcami. Każda taka walka mogła jednak zadecydować o powodzeniu całej operacji. Współpraca stanowiła fundament, ale to samodzielne akcje i męstwo najlepszych lotników, czyli asów, zapisywały się w zbiorowej pamięci.
Najwybitniejszym z polskich asów został Witold Urbanowicz, który odniósł siedemnaście potwierdzonych zwycięstw w powietrzu. Słynął z stalowych nerwów, błyskawicznych decyzji i nieustępliwej brawury. Służył najpierw jako kapitan, a w Royal Air Force awansował do stopnia majora. W roku 1940, w wieku trzydziestu czterech lat, był już po przeżyciu dramatu września 1939 roku. Przedarł się z plutonem do Rumunii, potem wrócił do kraju, trafił do niewoli i już po kilku godzinach z niej uciekł. Razem z żołnierzami dotarł potem do Francji, a po jej upadku w styczniu 1940 roku udał się do Wielkiej Brytanii.
Początkowo przydzielono go do brytyjskiego dywizjonu, a pierwszy myśliwiec wroga zestrzelił w sierpniu 1940 roku. Jako ochotnik zgłosił się do lotu jako trzynasty pilot w szyku nad Portsmouth. Gdy dostrzegł tam aż cztery Messerschmitty, bez wahania rzucił się na trzy z nich. Rozbił wrogą formację, a następnie ruszył w pościg za czwartym samolotem, który uciekł.
Kilka dni później Urbanowicz dołączył do słynnego Dywizjonu 303, a piątego września stał się jego dowódcą. Pod jego rozkazami lotnicy odnosili kolejne sukcesy, a sam Urbanowicz brał udział w najtrudniejszych misjach. Trzydziestego września, pod koniec Bitwy o Anglię, rozbił grupę niemieckich bombowców, gdy osobiście zaatakował Dorniery 215 nad kanałem. W ciągu kilkunastu minut zestrzelił dwie maszyny. Gdy zakończyły się wrześniowe walki otrzymał awans do dowództwa Grupy Myśliwskiej RAF, podczas gdy Dywizjon 303 dostał urlop i skierowano go na lotnisko wypoczynkowe.
W pierwszych miesiącach wojny hitlerowcy informowali, że dysponują nową, przełomową bronią, czyli tak zwanym supersamolotem Messerschmittem 110. Maszyny te użyto we wrześniu 1939 roku i w kampanii francuskiej, jednak wyprodukowano ich niewiele, więc alianci nie zdołali zdobyć szczegółowych informacji na ich temat. Wiedzieli tylko, że to dwusilnikowe samoloty o potężnym uzbrojeniu i tylnej wieżyczce strzeleckiej.
Dopiero podczas Bitwy o Anglię Luftwaffe wystawiła więcej tych maszyn, zatem alianci mogli się wreszcie przekonać, jak zachowują się one w walce. Szybko zauważono, że po wyeliminowaniu tylnego strzelca ciężki myśliwiec tracił swoją główną zaletę, co miażdżyło propagandowy mit o jego niezawodności. Ważnym momentem okazał się pewien wrześniowy dzień, gdy lotnicy Dywizjonu 303 w pełni udowodnili słabości Messerschmittów 110.
Tego dnia polski dywizjon natknął się na formację trzydziestu Heinkelów 111 lecących w kierunku Londynu pod osłoną Messerschmittów 109. Rozpoczęła się zacięta bitwa powietrzna. Piloci Dywizjonu 303 oraz brytyjskie oddziały stawili opór, zmuszając wroga do odwrotu. W trakcie walki major Witold Urbanowicz, atakowany przez kilka Messerschmittów 109, zdołał wyrwać się z potrzasku i polecieć na zachód.
W tej chwili dostrzegł nad sobą niezwykły widok. Ponad czterdzieści Messerschmittów 110 leciało w kierunku stolicy. Obok Polaka znalazło się kilka Hurricanów, które bez chwili wahania zaatakowały, lecz Niemcy błyskawicznie zamknęli pierścień obronny. Brytyjskie myśliwce krążyły wokół, szukając wyrwy, jednak formacja pozostała nienaruszona.
W pewnym momencie nadleciała kolejna fala Hurricanów. Urbanowicz dał znak, a pięciu pilotów podążyło za nim. Całą szóstką spadli na niemiecki pierścień i w błyskawicznej salwie wytrącili trzy Messerschmitty z szyku. Następnie Urbanowicz wzbił się ponownie, by powtórzyć atak, lecz dwa Messerschmitty 109 przybyły z odsieczą. Urbanowicz zestrzelił jedną maszynę i wrócił do walki z ciężkimi myśliwcami.
W międzyczasie pozostali piloci atakowali inne samoloty, które wypadały z obronnego kręgu. Ciągłe fale Hurricanów nacierały na Niemców. Jeden z Messerschmittów 110 nie wytrzymał presji, wyskoczył z szyku i skierował się ku Francji, prosto na kurs Urbanowicza. Ten bez wahania rzucił się do ataku i po czterech gwałtownych seriach rozbił ciężki myśliwiec.
Gdy następnie wrócił na pole walki, ujrzał jedynie kilka dymiących wraków opadających w dół. Wspólne działania Dywizjonu 303 i eskortujących go Hurricanów sprowadziły na Messerschmitty 110 druzgocącą klęskę, raz na zawsze obalając mit niemieckiego supersamolotu.
Groteskowość wojny uwidoczniła się w tym, że barbarzyński instynkt podporządkował sobie techniczny cud, czyli myśliwiec Messerschmitt 109. Maszyna, najdoskonalszy produkt ówczesnej inżynierii, prowadzona przez człowieka w powietrzu stawała się tłem dla prymitywnych zachowań walczących pilotów, gotowych użyć każdego podstępu, by zwyciężyć.
W pewnej potyczce pilot Messerschmitta 109 zamierzał zaatakować z góry porucznika Henneberga. Gdy jednak pojawił się z pomocą podporucznik Jan Zumbach, niemiecki myśliwiec gwałtownie przerwał atak. Przemknął przed Polakami, zbyt pewien swej przewagi, i wkrótce wpadł w korkociąg. Zumbach wypuścił serię pocisków, trafił wroga i uderzył w wir maszyną, która zaczęła gwałtownie spadać ku ziemi.
Podporucznik, przekonany o triumfie, odłączył się od dowódcy klucza i spojrzał w kierunku miejsca, gdzie widać było opadającą maszynę. Ku jego zdumieniu Niemiec zdołał odzyskać sterowność, wydostać się z korkociągu i odlecieć w stronę Francji.
Zumbach natychmiast ruszył więc w pościg. Pilot Messerschmitta, widząc przeciwnika, ponownie wszedł w korkociąg, chcąc oszukać prześladowcę. Tym razem Zumbach wytrwale utrzymywał niewielką odległość i nieustannie strzelał z karabinów. Schodzili tak niżej i niżej, aż osiągnęli około trzech tysięcy metrów wysokości.
W tym momencie Zumbach zorientował się, że wróg chce wciągnąć go w pułapkę. Przestał więc atakować i niczym cień podążał za Messerschmittem, pewien, że ten nie zdoła mu uciec. Dopiero kilkaset metrów nad ziemią Niemiec wykonał nagły zwrot i wyrwał się z korkociągu. Zumbach natychmiast znowu zaczął strzelać, lecz przeciwnik odpowiedział gwałtowną beczką, co zmusiło Polaka do ostrego poderwania maszyny. Skierował jednak ponownie samolot na wroga, przejął inicjatywę i po chwili patrzył z satysfakcją, jak niemiecki myśliwiec uderza o ziemię.
Chłopcy z Dywizjonu, zdrowi, krzepcy i przystojni zyskali sympatię angielskich dziewcząt. Lady Smith-Bingham, matka-opiekunka polskiego dywizjonu, urządziła dla lotników koktajlowe przyjęcie, zapraszając też najpiękniejsze panny z londyńskiego towarzystwa.
Wśród gości znalazła się młoda wdowa, która upatrzyła sobie Jana Zumbacha i prawiła mu komplementy. Zumbach odwzajemnił uprzejmości, zapewniając, że również jej się podoba. W trakcie rozmowy nagle przypomniał sobie jednak o polskiej dziewczynie, której wcześniej wyznał miłość. Jego zapał do nowej adoratorki natychmiast ostygł i wycofał się, świadom lojalności wobec ukochanej pozostawionej w ojczyźnie.
Niedziela piętnastego września była pogodna i upalna. Tego dnia sztab hitlerowski postanowił zmienić bieg wojny na zachodzie. Atak powietrzny na Wielką Brytanię trwał już od sześciu tygodni, a Luftwaffe codziennie ponosiło straty, wierząc, że przeciwnik ponosi jeszcze większe. Niemcy źle ocenili sytuację, lecz liczyli na swoją potęgę. Dwieście pełnych dywizji stało gotowych do inwazji. Od wyniku tej bitwy powietrznej zależały losy dalszych działań na zachodzie.
Rankiem nad Londyn nadciągnęły kolejne bombowce. Pierwsza, najsilniejsza, uderzyła w samo południe, ale pierwsze klucze Messerschmittów 109 zauważono już o godzinie dziewiątej. Ich zadaniem było zdezorientowanie obrońców. Brytyjczycy nie dali się jednak zwieść. Pozwolili, by niemieckie samoloty wleciały głębiej w ich terytorium, po czym w wyznaczonym momencie ruszyli do kontrataku.
Dowództwo RAF utrzymało pełną kontrolę nad polem walki. Wzleciały kolejne dywizjony, które przejmowały inicjatywę. Kilka minut po pierwszej fali bombowców nadleciała następna eskadra, eskortowana przez Messerschmitty 109. Zgodnie z planem nieliczne klucze Spitfirów wciągnęły myśliwce niemieckie w starcie, pozbawiając bombowce osłony. Formacja eskorty ruszyła w pościg, ale w głębi kraju, czekały już Hurricany. Bombowce, zmuszone do walki, rozproszyły się.
Niespełna pięć minut później nad Anglią pojawiła się kolejna, znacznie liczniejsza formacja niemieckich samolotów. Bombowce przeleciały nad wybrzeżem i zmierzały prosto do centrum Londynu. Jednak nagle nadciągnęły nowe dywizjony myśliwców ściągnięte z innych rejonów wyspy. Wśród nich znalazł się także Dywizjon 303. Pod ich naporem część niemieckich maszyn zatrzymano, a reszta dotarła nad miasto w chwili, gdy Big Ben wybił południe. W kolejnych minutach dywizjony rozbiły natarcie Luftwaffe.
Dywizjon 303 spisał się znakomicie, choć dowodził nim kanadyjski kapitan Kent, młody i mało doświadczony pilot. Skuszony zgrupowaniem dwudziestu Messerschmittów 109, poprowadził samoloty nad ujście Tamizy. Niemcy ściągnęli go tam podstępem, rozbijając dywizjon na cztery klucze.
Pierwszy klucz, prowadzony przez Kenta, zuchwale zaatakował kilkanaście Messerschmittów 109 i wyszedł z tej potyczki bez strat. Drugi, pod rozkazami porucznika Henneberga, rozleciał się na wszystkie strony. Podporucznik Jan Zumbach przy tej okazji zestrzelił wroga, który ratował się korkociągiem. Trzeci klucz, dowodzony przez porucznika Paszkiewicza, również zaskoczono i rozproszono, lecz zdołano zestrzelić jeden samolot przeciwnika. Podczas tej bitwy podporucznik Łokuciewski został ciężko ranny i zmuszony do awaryjnego lądowania. Czwarty klucz, którym zarządzał porucznik Marian Pisarek, obserwował sierżanta Frantiszka, jak zwykle odłączającego się od grupy i lecącego w stronę kanału.
Mimo podzielenia się na części Dywizjon 303 wykazał olbrzymią skutecznością. Tego dnia członkowie dywizjonu strącili dziewięć z łącznie sześćdziesięciu zestrzelonych niemieckich maszyn. Winston Churchill śledził przebieg bitwy z centrali operacyjnej dowództwa RAF. Po zakończeniu działań angielski premier wyraził uznanie dla lotników i wdzięczności za obronę kraju.
Po dwóch godzinach nad kanałem pojawiły się kolejne bombowce Luftwaffe. Drugi atak był równie okrutny co pierwszy. Po godzinie czternastej wezwano do walki Dywizjon 303. Dziesięć samolotów wzbiło się na pułap ośmiu tysięcy stóp i zagłębiło się w gęstą warstwę chmur, tracąc łączność między kluczami.
Klucz porucznika Urbanowicza wreszcie wydostał się z obłoków i samotnie podążył wyznaczonym kursem. Polscy piloci natrafili na Dorniery 215 eskortowane przez Messerschmitty 109 oraz pięć Messerschmitty 110 lecących w tym samym kierunku. Urbanowicz najpierw próbował zdobyć przewagę nad Messerschmittami 110, lecz potem skupił atak na bombowcach. Pięciu pilotów uderzyło, uprzedzając nadciągające brytyjskie dywizjony. Niemieccy lotnicy stracili orientację, a dwa Dorniery zderzyły się w powietrzu, pozostałe rozproszyły się i w popłochu odleciały.
Eskorta Messerschmittów przybyła za późno, by uratować bombowce. Luftwaffe tego dnia straciło sto osiemdziesiąt pięć samolotów. Bitwa o Brytanię rozstrzygnęła się na korzyść aliantów i zadecydowała o losach drugiej wojny światowej.
Druga połowa września potwierdziła, że piętnasty września był punktem kulminacyjnym Bitwy o Brytanię, i złamano wtedy potęgę Luftwaffe. Naloty straciły na mocy, a nieliczne ataki skutecznie odpierano. Brytyjskie lotnictwo ocaliło wyspę i uniemożliwiło inwazję.
Wśród obrońców wyróżnił się Dywizjon 303. We wrześniu zestrzelił sto dwadzieścia jeden niemieckich maszyn, czyli trzykrotnie więcej od innych. Zyskali sławę i podziw. Król osobiście im dziękował, a prasa chwaliła ich umiejętności.
Aktualizacja: 2025-06-29 17:13:53.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.