Na słotę – interpretacja

Autorka interpretacji: Adrianna Strużyńska.
Zdjęcie Stanisława Grochowiaka.

Stanisław Grochowiak, fot: autor nieznany, via Wikimedia Commons

Wiersz Sta­ni­sła­wa Gro­cho­wia­ka „Na sło­tę” przed­sta­wia uczu­cia, wią­żą­ce się z przy­gnę­bia­ją­cą je­sien­ną po­go­dą. Po­eta opi­su­je spo­so­by na po­ra­dze­nie so­bie z me­lan­cho­lią pod­czas desz­czo­wych wie­czo­rów. Nie po­grą­ża się w smut­ku i re­zy­gna­cji, ale sta­ra się do­ce­niać, że ma czas na drob­ne przy­jem­no­ści.

Spis treści

Na słotę - analiza utworu i środki stylistyczne

Utwór ma for­mę wiersza wolnego. Po­eta nie za­sto­so­wał po­dzia­łu na stro­fy. Wiersz skła­da się z dzie­się­ciu wer­sów o róż­nej ilo­ści sy­lab. Po­ja­wia­ją się rymy, ale ich układ jest nie­re­gu­lar­ny.

Utwór na­le­ży do liryki inwokacyjnej, pod­miot li­rycz­ny bez­po­śred­nio zwra­ca się do czy­tel­ni­ka. Na koń­cu utwo­ru obec­na jest więc apostrofa („Gdy cie­plej niż weł­na ogrze­wa ci sto­py”). Oso­ba mó­wią­ca to czło­wiek szu­ka­ją­cy po­cie­sze­nia w je­sien­ne wie­czo­ry, lu­bią­cy po­grą­żyć się w lek­tu­rze. Zwra­ca się do od­bior­cy, któ­ry rów­nież tę­sk­ni za słoń­cem i chce unik­nąć po­pa­da­nia w smu­tek i me­lan­cho­lię.

War­stwa sty­li­stycz­na utwo­ru jest roz­bu­do­wa­na. Wiersz na­bie­ra re­gu­lar­no­ści przez powtórzenia, trzy­krot­nie po­ja­wia się wers „na sło­tę”, peł­nią­cy też rolę ty­tu­łu. Obec­ne są rów­nież anafory, kil­ka wer­sów roz­po­czy­na się od słów „na” oraz „i”. Po­ja­wia­ją się epitety („książ­ko­wych stro­nic”, „trze­po­cą­cy go­niec”, „mi­go­cą­cej ram­py”, „naj­czyst­sze nie­bo”), metafory („pa­ra­sol lam­py”, „nie­bo książ­ko­wych stro­nic”, „desz­czu mi­go­cą­cej ram­py”) i personifikacje („li­ścia na szy­bie trze­po­cą­cy go­niec”). Więk­szość utwo­ru ma for­mę rozbudowanego porównania.

Na słotę - interpretacja utworu

Klu­czo­wą rolę w utwo­rze peł­ni słota, brzyd­ka po­go­da, gdy jest zim­no, a przez dłu­gi czas wciąż pada deszcz. W Pol­sce za­zwy­czaj to­wa­rzy­szy je­sie­ni, gdy wszy­scy za­szy­wa­ją się w do­mach. Ta­kie oko­licz­no­ści sprzy­ja­ją roz­my­śla­niom, wspo­mnie­niom, wpa­da­niu w me­lan­cho­lię. Cza­sa­mi te uczu­cia prze­ra­dza­ją się wręcz w roz­pacz, jak ma to miej­sce w utwo­rze Le­opol­da Staf­fa „Deszcz je­sien­ny”. Pod­miot li­rycz­ny w wier­szu Gro­cho­wia­ka pod­cho­dzi jed­nak do sło­ty w od­mien­ny spo­sób. Nie za­mie­rza po­grą­żać się w roz­my­śla­niach, ale sta­ra się wy­ko­rzy­stać ten czas jak naj­le­piej. Po­da­je ko­lej­ne dro­bia­zgi, któ­re po­zwa­la­ją na lep­sze sa­mo­po­czu­cie pod­czas sa­mot­nych, je­sien­nych wie­czo­rów.

Le­kar­stwem na sło­tę może być cie­płe świa­tło lam­py. Oso­ba mó­wią­ca po­rów­nu­je ją do pa­ra­so­la, ze wzglę­du na kształt aba­żu­ru. Pod­miot li­rycz­ny na­kła­nia do za­ję­cia się czy­ta­niem do­brej książ­ki. Pod­czas lek­tu­ry moż­na prze­nieść się w cał­ko­wi­cie inny świat, gdzie jest czy­ste nie­bo, nie pada deszcz. Li­te­ra­tu­ra to tyl­ko wy­twór wy­obraź­ni au­to­ra, lep­sza rze­czy­wi­stość, po­zwa­la­ją­ca na od­na­le­zie­nie uciecz­ki od pro­ble­mów i przy­gnę­bia­ją­cych my­śli.

Pod­czas desz­czu i wia­tru w szy­bę czę­sto ude­rza­ją spa­da­ją­ce z drzew li­ście i kro­ple wier­szu. Pod­miot li­rycz­ny po­rów­nu­je taki liść do goń­ca, sta­ra­ją­ce­go się prze­ka­zać mu ja­kąś in­for­ma­cję. Trze­po­cąc się przy oknie, po­ka­zu­je, że na­de­szła już je­sień. Opa­dom desz­czu za­zwy­czaj to­wa­rzy­szy też wiatr, któ­ry po­ru­sza mi­go­cą­ce kro­ple desz­czu, za­sła­nia­ją­ce świat przed ludź­mi.

Na koń­cu utwo­ru, pod­miot li­rycz­ny wspo­mi­na o naj­wier­niej­szym to­wa­rzy­szu czło­wie­ka - psie. Zwie­rzę po­tra­fi ogrzać zzięb­nię­te sto­py le­piej, niż weł­nia­ne skar­pe­ty. Żadna rzecz nie jest tak cen­na jak obecność drugiej istoty.


Prze­czy­taj tak­że: Don Kiszot – interpretacja

Ak­tu­ali­za­cja: 2024-06-27 22:12:59.

Sta­ra­my się by na­sze opra­co­wa­nia były wol­ne od błę­dów, te jed­nak się zda­rza­ją. Je­śli wi­dzisz błąd w tek­ście, zgłoś go nam wraz z lin­kiem lub wy­ślij ma­ila: kon­takt@po­ezja.org. Bar­dzo dzię­ku­je­my.