Jest takie miasto cny Kolumbie,
podam ci znaki dla oznaki –
a ty weź mapę i poszukaj
i powiedz gdzie i powiedz jakie:
pan burmistrz nosi czarne palto
z kołnierzem krytym aksamitem –
aptekarz z księdzem nie gra w szachy,
aptekarz bowiem jest Semitą –
plotkują sfery miarodajne
przy małej czarnej i niedzieli –
i wszystko zawsze jest po mieczu,
albo przynajmniej po kądzieli –
jest tradycyjny hotel brystol
i tradycyjna promenada –
i tradycyjna mańka z heńkiem,
choć tradycyjnie nie wypada –
z mecenasową wzdycha doktor,
zaś z mecenasem doktorowa
i w tradycyjnym ścisłym kółku
wciąż tak krzyżują się od nowa –
i z pokolenia w pokolenie
giną tam muchy w muchołapkach
i każda swojska kurtyzana
jest nią po matkach i po babkach –
i choćbyś szukał, szukał, szukał
i trząsł, przetrząsał wszystkie kliki,
– tam w żadnych oczach, cny Kolumbie,
nie zdołasz odkryć Ameryki