Ojcze nasz

I.

Ojcze nasz, któryś jest na niebie błękitny i pusty,
Nie święcę twoich imion, nie znam twoich znaków.
Z pianą oceanowe miotają wychlusty
Do nóg mi martwe ryby z twojego zodjaku.

Górą noc jak pies leży i gwiazdami szczeka,
Więc dojrzeć cię nie mogę w ciemności i mrozie,
Przyjścia królestwa twego już nie doczekam,
Przed pustką stygnę w grozie.

Więzi mnie wola ciała, wszystkiego stworzenia
Strachy i nędze w żyłach moich krzyczą,
I na ziemi i w niebie czyhają cierpienia
I poją chleb powszedni bezsilną goryczą.

Nieodpuszczone przez mych nieprzyjaciół winy
Budzą mnie, z sennej wołając czeluści,
I warczą w mózgu niestrudzone młyny:
— Jeśli wróg nie odpuścił, niech ci Bóg odpuści.

I wołam: — Ojcze nasz, którego nie ma,
Wywiedzionego z otchłani kuszenia
Niechaj cię noc obrośnie potężna i niema,
I gwiaździstym milczeniem zbawi od istnienia.

II.

Tam, gdzie kostnieją drzewa, gdzie ostatni liść,
gdzie liścia trup ostatni w wietrze się kołysze,
gdzie w zeschłych strąkach wiszą traw zszarzałe włosy,
i milczą z gwiazd pogasłych obdarte niebiosy,
w martwych zagajach myśli narodzonych w pysze,
tam jest królestwo twoich sług — nie twoje.

Twoje królestwo — to są niepokoje
z gwiazd narodzone, z ciemniejących dróg,
które prowadzą w nieznane przestrzenie,
tam, gdzie się dzieją śmierć i narodzenie,
gdzie myśl się budzi, wyzwolona z trwóg,
choć widzi, że przeminie ze swym pokoleniem.

III.

Jak cię przywołać? gestem rąk?
modlitwą? klątwą? czy milczeniem?
czy senny zamieszkujesz krąg?
czyś ptakiem, drzewem, czy kamieniem?

Duchu, wiejący nad wodami,
nie słyszę świstu twoich piór,
a znam ten głos, przedwieczny chór,
to śpiewa krew oceanami.

Morzem pamięci płynę, mgłą,
mijając wyspy snu i jawy,
nieznana wkoło kipi głąb
i niezbadany cel wyprawy.

Ocknięty nagle wśród bezmiaru,
wrośnięty w świat, wyrosły z dna,
tętniący kształt mój morzem gna
silny nadzieją i niewiarą.

A z dna pamięci, z głębi wód,
z płynnych obszarów oceanu,
powstaje strach, i mord, i głód,
widma potwornych lewiatanów.

Kołuje wir pokracznych ryb,
ślimaków, krabów, głowonogów,
narasta wodorostów grzyb,
i ostrza koralowych progów.

I woła mnie ich byt i los,
i martwym szumem w uszach gra mi,
a znam ten śpiew, a znam ten głos —
— to śpiewa krew oceanami.

IV.

O, świecie bez marzenia, o, dnie bez marzenia!
O, serce moje oschłe i wiary niegodne!
Gdy każdy płomień w tobie w kamień się zamienia,
jakże będziesz kamieniem sycić dusze głodne.

Krzyczą tłumy, szaleństwem wodzów zarażone.
Wyje zwierz, wypłoszony głodem z legowiska.
Nadchodzą noce ognia, dnie od krwi czerwone.
Pora, gdy skały pójdą w proch, już bliska.

O, świecie bez marzenia, jałowy i twardy.
Zanim moc twoja zadrży, nim z trwogi pobledniesz,
Nim cię czasy cierpienia uleczą z pogardy,
Proś o miłość, myśl jasną i słowo powszednie.

V.

Nie wiem, jak myślisz. Czy błyskawicami?
Zamętem wiosny? miłością? cierpieniem?
Czy myśli twoje powstają jak cienie
żywotów naszych i gasną wraz z nami?

Bo — gdyśmy myślą — możesz nas z otchłani
jednym wspomnieniem do bytu powołać,
i przeżyjemy krótki sen anioła,
wyrwani z grobu, istnieniu oddani.

Jeśliśmy ciałem twojem — zniszczejemy,
I z prochów naszych nowe światy wstaną.
A nad wiecznością wichrem kołysaną
smugami świateł gasnących przejdziemy.

O, bezimienny, wiem, że cię nie zgadnę,
bo wszystkie słowa są twoim imieniem.
Z nich narodzony, swym groźnym istnieniem
wdzierasz się w moje modlitwy nieskładne.

Czytaj dalej: Wiosna - Władysław Sebyła