Osiem nokturnów

1

Już nocny wiatr nas pustoszy
i zimne niebo ogarnia,
czerwone liście klonów jesienną podściółką się kładą,
straciły nasycenie trawy niegdyś zielone
i poszarzały rzeczy — znużone
jednostajnością trwania.

Tak samo jak Ty się męczymy
falami twych walców płukani
i roztapiają się sosny, podszyte suchym wrzosem,
w zgęstniałym chłodzie.
Nad taką samą wodą — objęci zadumaniem —
czekamy
na plusk samotnych wioseł
nadpływającej łodzi.

W ponocnej pustce — samotni
stoimy w zdumieniu niemem,
że już nie krzyczą słowiki od niepojętej rozkoszy,
— a białe gwiazdy płyną — jak zawsze —
nad czarnoziemem —
i nocny wiatr nas pustoszy.



2

Wicher płomienie gwiazd po niebie rozmiata,
chłodem nocy zawiewa z granatowej pustki,
toczy się ciemna rzeka z niesłyszalnym pluskiem
po dnie nieobeszłego świata.

Płyniemy w czarnej wodzie, przy zgasłych latarniach,
ku nieodkrytym lądom, przeczuwanym miastom,
zwolna las wodorostów i mchów nas porasta,
aż przy nieznanym brzegu czarna głąb nas
 oliwnem ramieniem ogarnia.



3

O czarne wody Narwi wiatr
 szerokiem skrzydłem bije,
i księżyc — siwy koń —
 na płytkim brzegu wodę pije.

Za tajemnicą płaskich łąk
 bór wzdycha tajemniczy
Gniewnie szamocąc się,
 przez sen jastrzębie pisklę krzyczy.



4

Księżyc srebrzystem radłem porze skiby chmur,
wiatr zachodni liśćmi suchemi szeleści,
dudni pociąg za lasem, za rzeką...

(Miał król stary siedem cór,
siedem cór i wiele w życiu boleści...)
Pies gdzieś szczeka daleko... daleko...



5

Szły koła po wodzie — koła szerokie.
Kołysało się niebo — niebo głębokie.

Ogarniała mgła wodę — siwem ramieniem.
Ogarniała noc wodę — nieprzenikliwym cieniem.



6
 N. Micińskiej

Powiesili szatani dzwon na szklanej górze
i serce zeń wyjęli,
by nie mogli grać na nim śpiewający w chórze
anieli.

Nakryli się skrzydłami, usiedli u stóp góry,
i siedzieli kamieniem,
zadumani nad nocą, nad milczeniem natury
i nad dzwonu milczeniem.

Wtem wiatr, górą idący, krawędź dzwonu poruszył
szklanym jękiem rozpaczy.
Usłyszeli szatani, porozsiadani w głuszy —
dzwon płacze.



7

Co nocy anioł mocuje się ze mną,
bezsilnie opadają zmordowane dłonie,
skoro odejdzie — i walką daremną
znużony śledzę gwiazdy padające na nieboskłonie.

Oto już niema tych, co mnie zrodzili:
nie zebrać kości niewidzianej matki,
ojca zachłanną gliną przyrzucili,
jeszcze nie porósł cmentarnianą trawą pagórek gładki.

Groźną wichurą samotność istnienia
dmie skroś rozumu, jak poprzez stodołę
rozwartą mocne wiatry w czas młócenia —
— milcząc wracam do walki z coraz niżej
 schylonem czołem.



8

Wali się noc sinym kamieniem
na rozdeptane strzechy chat.
Skroś pomroczniałych wód przestrzenie
świsnął świetlisty bat.

Zaludnić czem? jakiemi snami
bezsennej pustki mus?
za dymiącemi zagonami
widma samotnych brzóz.

Północny wiatr gwiazdy kołysze,
wstęgi fałszywych dróg
płyną przez mrok — i ryczy ciszą
jakiś ogromny bóg.

Nienasycona wokół czarność
wezbranych nocnych wód.
Chroń się! uciekaj! ja cię przygarnę
lękiem wszechmocnych ud.

Czytaj dalej: Wiosna - Władysław Sebyła