Przeminął lekki czas, przeminął,
zgnieciony wagą cięższych słów,
zegary warczą złą godziną...
— Teraz, dojrzała muzo, mów.
„Marzyłem cudnie“. Obudzony
na ciemnych oknach staje wzrok,
i twardym ściany stoją pionem,
i twardo warczy godzin tok.
Zdaleka młyny dudnią młodo,
parskają konie w falach łąk,
w noc białą rzeką, srebrną wodą
odpływa drżący słońca krąg.
Pod białe chmurki las się pręży,
w błękit się wpiera, tęskni las,
za lasem siny, chory księżyc
za horyzontem bladym zgasł.
Na ręce wsparty, przed ogniskiem
znów horacjański sławię wiersz,
i w samem sercu pęki iskier
o leśną modlą mi się śmierć.
Mrowisko nieba świt różowi,
spłowiało trzepotanie gwiazd...
— Muzo dojrzała, teraz powiedz,
że wiecznie mija mrok i blask.
Z dyszlem złamanym, siedmiogwiezdny
wozie, w samotny mrok się wlecz!
— Uchodź, na pustkach dróg bezbrzeżnych
czyha Orjonów czujny miecz.
Komu dym z ognisk powrót wróży,
a noc oddechem grozi złym?
— Teraz, dojrzała, powiedz, muzo,
że tamta noc i świt — to dym.
Gdy tam się dalej wody toczą,
i ognie palą, i noc rży,
tu wraca dym, i głupio oczom
oglądać dawny świat przez łzy.
Mrok teraz inny, noc nie jasna,
a trzeba jeszcze długo biec,
dmie wiatr, i trzecia świeca zgasła,
może ostatnia z moich świec.
Nie mnie zatrzymać bieg godzinom,
gdy rośnie, grozi obcy świat,
i, muzo, — czas, czas, który minął...
— Śmieszne to wiersze. Lecz z tych lat.