Choćby obciąć ramiona i przyprawić skrzydła,
piersią — niby trójkątem siwy przestwór pruć,
ciąć warkotem jak słowem — nową mową śmigła
— choćby w piersiach zabrakło koniecznego tchu...
To życie! — nad błękitnym łukiem Atlantyku
morskim, nagim boginkom pocałunki słać —
z dreszczem zachwytu skoczyć przez skalę okrzyków,
choćby rozśmiane usta zalepiła mgła.
Tysiąc koni — a jutro? — choćby sto tysięcy,
huraganem w szczyt nieba, albo w morskie dno!
Oto skala uniesień liczona na tęczy,
to — wichr, wściekłość, młodzieńczość — zamieniona w lot.
O poeci, marzący w szumach fal, na brzegach,
patrzący jak na bóstwo na księżyc we mgle...
Aluminiowe skrzydła ma nasz stary Pegaz,
a w sercu, w piersiach bije miljony H.-P.