Tęczą się kwiaty, kwiaty w kwiaty...
w szybach i lustrach, szkłach, wystawach
zatacza się kwiecista sprawa
i kolorami niebo plami,
i wiosna — brukiem — kwiaty w kwiaty,
fiolety, zieleń, biel, bławaty,
środkiem, zukosa, zlewa, zprawa....
Szumią ulice kobietami.
Panie wysmukłe, panie śniade,
różowoskóre, białoskóre,
te trzepocące i te blade,
w półświatłach, gazach, mgłach, ażurach,
seledynowych i różowych
tiulową wieją w świat poezją...
Strzelistych palm rozwiane pióra...
— Nad nietutejszą polinezją
witaj deszczyku cytrynowy!
W nudę perspektyw, pion kamienic,
w codzienność zwykłą żon i matek
niechże się wlewa, niech się pieni,
mieni w zieleni i czerwieni
kobiecość inna, zwiewna, modra,
rozkołysana w śpiewne łuki,
w ramiona słodkie, w płynne biodra,
fontanna papug ponad brukiem,
i wędrujące klomby kwiecia,
uśmiechniętemi pastelami
na placach miast — jak na palecie..
...Niech miasta szumią kobietami...
Niechże się ścielą różem, bielą
stukolorowych sukien płatki,
niech wieją świętem i niedzielą,
a zanim żony, zanim matki
zamyślą się nad czarnym chlebem,
niech biódr strzeliste wiolonczele,
zazdrość najwyższa śmigłym ptakom
za jasność słońcu się ukłoni,
za barwy dzwięki, ruchy, wonie...
Drażniący błękit świetny akord
błyśnie jak śpiewny wiersz poety.
Wiecznie pod każdem świetnem niebem
więdnieją kwiaty i kobiety.
A nam obrzędy i urzędy,
zdobycze, wojny, ameryki,
sprawy zawiłe i wspaniałe,
podróże, gwiazdy i zapędy,
idee, burze, kryminały,
i na słoneczny blask motyki,
ubrania sztywne, kołnierzyki,
i pod gwiazdami noce białe.
Jak serce w piersiach, w bzach słowiki
skrzydłami w ściany świata trzepią,
a księżyc runął w staw jak kamień
i właśnie — słodko tak umierał...
pod tęczą barw tragiczny ślepiec
konał w wezbranych ścianach czterech,
gdy tam — sterując ramionami
kobiety kwitły ulicami,
ulice kwitły kobietami.