Niewielka, stara muszla na mym stole leży,
Jest to jeden z mych skarbów, choć warta tak mało;
Nie wiem, z jakiego morza pochodzi wybrzeży,
Ni jak dawno jej morze szumieć już przestało.

Odkąd siebie — i muszlę tę pamiętam starą,
I dziś, ilekroć tylko spojrzę na nią razy:
Owiane jakąś smętną, głęboką mgłą szarą,
Stają mi przed oczyma dawnych lat obrazy.

Ale najlepiej lubię, przymknąwszy powieki
Przyłożyć ją do ucha i słuchać jak szumi:
Wtenczas całą mą duszą wracam w świat daleki,
W toń wspomnień, które życie zaciera i tłumi.

Przypominają mi się pola i ogrody,
Dom pośród ciemnych świerków i różanych krzewów,
Pastwiska i wikliny, bystre górskie wody,
Jasność kamyków na dnie, albo męt wylewów.

Przypominają mi się tajemnicze mroki
Wśród szpalerów wieczorem, gdym pełen obawy,
Szedł, słysząc czyjeś szepty, słysząc jakieś kroki,
Ciche, lotne, zaledwo tykające trawy.

Przypominają mi się dziwne baśnie, dziwy,
Które mi szły z gór ciemnych przez lasy i łany,
I groza, kiedy wichry rozpuściwszy grzywy,
Wiozły z nich chmury gradu, lub śniegu tumany.

Przypominają mi się me pierwsze marzenia:
Amerykańskie bory i dzicy Indyanie,
Bezludne wyspy, pełne palmowego cienia,
Lwy w sitowiach i śmieszne małpy na platanie.

Przypominają mi się te białe okręty,
Płynące w wyobraźni gdzieś morską bezdenią;
Błękitna, straszna cisza, albo burzą wzdęty
Ocean, gdy się fale pod obłoki pienią.

Przypominają mi się pierwsze uczuć świty,
Pierwsze miłości moje z bajek Andersena;
Pierwszy ten nieświadomy pociąg do kobiéty,
Która nęci, jak w falach niewidna syrena.

Pierwszą moją miłością była świtezianka
Zakochana w młodzieńcu pięknym z okolicy,
Co, by zawsze być blizko swojego kochanka,
Stratą głosu kształt ziemski kupiła kobiécy.

I ta mała dziewczynka wśród śniegów i lodu,
Na stepie renifery karmiąca rogate,
Co miała wał śniegowy za mur do ogrodu,
W nim lodowe zarośla i lodową chatę.

Inna, kędyś łabędzi powieziona parą,
Nie wzięła nic ze sobą, tylko piosnkę rzewną:
Spotkała w lesie smoka, czarownicę starą,
I wróżka ją cudowna zrobiła królewną.

Tym wszystkim wyobraźni kochankom dziecinnej
Dawałem duże, jasno-szafirowe oczy,
Białe ciało o linii falistej i płynnej,
Blond włosy i głos pełen melodyi uroczej.

Jeszcze słyszę, jak mówią, jak dźwięczą nademną
Kryształem tego głosu, co o srebro trąca —
Spotkałem głos ten później — i dziś nocą ciemną
Zda mi się, że na szybie zabrzmiał w łzach miesiąca.

Zdaje mi się, że głos ten sam do mnie przylata
Powiedzieć mi te słowa, które słyszeć miałem —
Zabrzmiał i jak jaskółka odbiega skrzydlata,
I martwy blask po oknie pełznie oniemiałem...

Zdawało mi się niegdyś — i któż z nas tak nie śni? —
Zdawało mi się niegdyś, żem szedł w toń różaną;
Człowiek się ze snów budzi, tem lepiej im wcześniej
I taki sam zostaje — z jedną tylko zmianą.

Dusza jego na pozór zostanie jednaka,
Jak kwiat, stuliwszy liście, znowu je roztula,
Tylko będzie jak skrzydło postrzelone ptaka:
Wygoiło się wprawdzie, ale tkwi w niem kula.

Więc niema już ptak taki odwagi do lotu,
A jeśli to był żóraw, przeraża go morze;
Lęka cię ciemnych głębi głuchego łoskotu
I długiej nad niezmierne wędrówki bezdroże...

Zdawało mi się niegdyś... Dziś, kiedy do ucha
Przytknę tę starą muszlę: gdzieś w dalekie kraje
Wiedzie mnie, kędy pustka rozciąga się głucha
I gdzie nigdy od wschodu słońce nie powstaje.

Błąkam się kędyś w lasach i puszczach dziewiczych,
W jakichś górach przepastnych, w jakichś pieczar sklepach,
Po jakichś zadumanych wodach tajemniczych,
Niezmierzonych jeziorach, bezgranicznych stepach.

Jakie tam dziwne świecą na niebie księżyce —
Po kilka naraz, błyszczą nad ziemią tak nizko,
Odbijają się w wodzie i w srebrne źrenice
Obejmują milczących pustek uroczysko.

Rosną tam dziwne drzewa, jodły tak olbrzymie,
Że sięgają gór wierzchów, a niebo nad niemi
W wilgotnych, szarych mgławic falującym dymie,
Jakby martwe zamarłej przygląda się ziemi.

Tam nic niema.... pustynia, stepy, góry, morze...
I duszy mojej smętna, zadumana mara;
Patrzę w koło i nieraz sam w sobie się trwożę —
Gdzie jestem?!... To mi szepce moja muszla stara.

Jest-li to ten świat dawny, który przed milionem
Wieków ona pamięta? Są to urojenia
Obłąkanej fantazyi, co w oku szalonem
Ma jakieś dziwne, nigdy niebyłe widzenia?...

Tam jednak w tej pustyni, tam jest mi najlepiej,
Tam dusza moja siada na omglonym głazie
I gdy się cała w sobie skupi i zasklepi:
Tonie w ogromnych milczeń i głębin ekstazie.

Lubię tonąć w otchłaniach bezgranicznej głuszy,
W abstrakcyjnem pojęciu żywego bezbytu,
Gdzie wszystko się jednoczy i jest w jednej duszy,
Gdzie w duszy ma się wieczność, ziemię, sklep błękitu.

Lubię patrzeć oczyma wewnątrz zwróconemi
W świat, co się niezmierzony sam w człowieka stwarza,
Tak wielki, tak odległy, tak różny od ziemi,
Świat bez wrzawy, bez zgiełku, bez krwi i cmentarza.

Ale najlepiej lubię, gdy szumiąca głucho
Stara muszla mię wiedzie w wspomnień kraj daleki;
Szumi mi, jak me serce — gdy doń przytknę ucho,
Słyszę, jak smutno szepce: na wieki, na wieki...

Czytaj dalej: Lubię, kiedy kobieta... - Kazimierz Przerwa-Tetmajer