Rwij pęta, wichrze halny! W chmur kurzu i dymie
Rozpostrzej na sklep nieba swe skrzydła olbrzymie!
Rwij pęta wichrze halny! Skrusz ziemi fundament,
Wydrzyj ją z wiecznej drogi i szalonym rzutem
Ciśnij ją w wir żywiołów, w pęd mgławic i zamęt,
Choćby z mózgiem strzaskanym i sercem wyprutem!
Rwij pęta wichrze halny! Łam twarde granity,
Gruchocz w pył śmigłe lasy, piętrz siklawy w górę,
Wzdymaj się! Aż pod nieba samego sklep wzbity,
W gryfi szpon chwycisz słońce wielkie i ponure,
I wiecznego obrotu druzgocąc mu osie,
Pogrążysz je w skłębionych odmętów chaosie!...
Patrz! Jakiś ptak potężny ponad bór wylata,
Roztoczył złote pióra na śniegu kurzawę —
Patrz, jaka barwa skrzydeł świetna i bogata,
Tylko piersi ma krwawe, krwią dymiącą krwawe...
On na dół nie spogląda — coraz wyżej leci,
Zawisł w śniegowej chmurze, zawisł nad chmurami,
Już gdzieś blisko słońca złotem skrzydłem świeci,
A krew cieknie mu z piersi i tu ziemię plami...
On na dół nie spogląda; dumny i zuchwały
Wzbija się coraz wyżej, snadź uciec od ziemi
I przepaść pragnie gdzieś pośród chmur nawały,
I tylko zdala błyszczy skrzydłami złotemi...
A krople krwi, co cieką z jego piersi rannej,
Padają, przeraźliwy deszcz i nieustanny...
O jasne mórz lazury, o wy srebrnopiane
Fale, słodką muzyką wiatru kołysane;
O wyspy i wybrzeża pełne kwietnych zacisz,
Pełne gajów oliwnych i różanych szmerów;
O słońce, co świat życiem przebujnym bogacisz,
Zielenią strojąc ściany wygasłych kraterów;
Cudny śnie wyobraźni, widzenie natchnione,
Błękitnych słów, liliowych tonów harfo złota,
Miejsce ciszy, pokoju, melodyi świetlanej,
Harmonii, co modrą niebiosów oponę
I modre w jeden błękit zlewa oceany;
O źródlana oazo pustyni żywota:
Oto tam, na granitach, w chmur ciemnej żałobie,
W martwej, śródskalnej ciszy, daleko, daleko,
Złoty ptak, lodem bity, zmarzły, śni o tobie,
A krople krwi mu z piersi na śnieg biały cieką.