Znałem ci ja jedną, jedną jasnowłosą,
Co miała oczęta kradzione niebiosom,
I tymi oczami, oczami cudnymi
Ciągnęła mi duszę do nieba od ziemi. —
A miała twarzyczkę, że na onej twarzy
Czytałeś, jak w książce, co się duszy marzy,
I przyznam się cicho, chociaż to nieskromnie,
Że mi się zdawało, że marzyła o mnie. —
I było mi dobrze i było tak błogo,
Że anieli w niebie lepiej mieć nie mogą. —
I trzebaż mi było rzucać szczęście ono,
I zamieniać spokój na burzę szaloną?
Oddać serce całe tej, co serca nie ma
Jeno umie nerwy łaskotać oczyma,
I krew ogniem burzyć i wichrzyć w rozumie,
Wszystko, wszystko umie; lecz kochać nie umie.
I dla tej wietrznicy zalotnej i zimnej,
Jam się wyrzekł mojej gołąbki niewinnej,
I cichych z nią rozmów przed dworkiem na ławie,
Spacerów w ogródku i jazdy po stawie. —
Więc znowu do dworku, do stawu, i płota,
I do mej gołąbki ciągnęła tęsknota.
Więc tę, co mi serce zmęczyła tak srodze
Bez przekleństw i żalu porzucił na drodze,
I do mej gołąbki wróciłem nieśmiele —
I dobrze trafiłem, — na samo wesele.