Ha! poszli wreszcie! — Z drżącym serca biciem
U nóg twych siadam, — znów jesteśmy sami! —
O, jak mi dobrze pod twych rąk nakryciem
Położyć głowę zmęczoną troskami. —
Burzą zazdrości piersi moje wzdęte
Już opadają, — pogoda po burzy —
Nade mną oczy twoje uśmiechnięte —
O! takim wzrokiem patrz, patrz jak najdłużej....
Ja się twych spojrzeń czepiam, mój aniele,
Jak majtek liny nad przepaścią ciemną —
Jakże mnie dziwny przeszedł dreszcz po ciele —
O panie Boże, zmiłuj się nade mną!
Przyszło mi na myśl, nuż mój anioł wstanie,
Naraz odepchnie mnie i powie: „dosyć!“ —
A ja nie będę umiał żebrać, prosić —
I wargi zatnę i spadnę w otchłanie.
Ileż szamotań i męki trza będzie
Przecierpieć wtedy, — zanim dusza sobie
Znów odrobinę spokoju zdobędzie —
Spokoju głazów, co stoją na grobie!
Lecz po co myślą grzęść w przyszłej mogile —
Lepiej kwiatami zakryć przepaść ciemną....
Daj mi raz jeszcze rękę, co za chwilę
Może nie będzie moją — i nie zemną.