Opuszczonemi skrzydłami owity,
W płaszczu mgły szarej, z pochylonem czołem,
Cichy przez ciche przelatał błękity
Anioł boleści. Blade jego lice,
Płomienny wieniec opasał mu skronie,
A w obu rękach niósł ciężką łzawnicę.
Od bramy rajskiej w tejże samej porze
Mknął drugi anioł ku ziemi z pośpiechem;
Nad czołem blaski jaśniały mu Boże,
Oblicze słodkim zakwitło uśmiechem,
Tęczowe barwy igrały na szacie —
A w dłoni trzymał gałązkę oliwną.
Lot ich się zetknął...
Powstrzymaj się, bracie! —
Rzekł anioł w stronę dążący przeciwną —
Gdzie lecisz? szybki jak myśl Stworzyciela,
Od słonecznego jaśniejszy promienia?
Na ziemię śpieszę z krainy wesela,
Balsamem błogim łagodzić cierpienia,
Niebieską rosą orzeźwić jej niwy
I zdrojem światła rozjaśnić jej ciemnie.
Powracaj za mną, powracaj szczęśliwy! —
Ach! nie czas jeszcze, śpieszysz tam daremnie!
Widzisz te chmury, ten lot mój omdlały,
Tę urnę czarną, — czy zgadniesz, co mieści? —
Przybywam stamtąd, gdzie lecisz, mój biały. —
Z gorzką łzą w oku — rzekł anioł boleści —
Powracam stamtąd i dla Stwórcy niosę
Czarę brzemienną cierpieniem i winą;
Krwawego znoju zbierałem w nią rosę
I łzy niewinnych, co daremnie płyną,
Przebrzmiały marnie jęk skargi serdecznej,
Bluźnierstwa pychy i zawiści jady —
Pamięć obłudy, występku i zdrady,
I krew braterską z pola walki wiecznej.
Z końca do końca przebiegam tę ziemię,
Zdarłem zasłonę z jej bytu tajemnic,
1 skrzydła moje złamało ich brzemię —
I wzrok słoneczny straciłem wśród ciemnic.
Gdzieś w mgły zasłonie zniknęła mi droga
Do mej niebieskiej ojczyzny promiennej —
Światła! ach! światła! — jęknąłem do Boga —
I skroń mi oplótł ten wieniec płomienny.
Przy jego blasku — tak brzmi wyrok Pana —
Masz lecieć dalej, aż błyśnie ci w mroku
Ziemia tak gęsto grobami zasiana,
Że się cmentarzem wyda twemu oku!
Za każdym krokiem obaczysz zwaliska,
Szczyty szubienic i dymiące zgliszcza,
Na każdym krzyżu wielkie imię błyska
Synów tej ziemi, co pełną łez czarą
I krwi swej chcieli odkupić ofiarą
Ojczyznę, którą dłoń moja wyniszcza!
Tam leć i zbieraj te krople serdeczne,
Co ronią oczy i piersi rozdarte —
Sięgnij w ich ducha tajniki otwarte,
I co w nich znajdziesz, złóż w skarbonkę swoją.
Znajdziesz tam rozpacz, — bo ci ludzie stoją
Wpatrzeni w chmury i mówią, że wieczne!
Ale się mylą. Ja powiadam tobie,
Że takie blaski ogromne roztoczy
Dzień zmartwychwstania, co na cichym grobie
Ofiarnych zejdzie, o jakim nikt nie śni,
Jakiego świata nie widziały oczy,
Chyba przeczuły polskich wieszczów pieśni,
Bo ona była, ta ziemska ziemica,
Gdy wyły wichry zaborczej pożogi,
W pośród narodów jako gołębica,
Jak biały genjusz spokoju wśród trwogi.
A później była, jak archanioł Michał
Z ognistym mieczem sprawiedliwej kary,
Który szatany, co na świętość wiary
Bunt swój podnieśii, druzgotał i spychał!
Była ucieczką gnębionych i smutnych,
Litosną siostrą dla narodów bólu,
I matką synów krwią swoją rozrzutnych,
W obronie swobód na zwycięstwa polu.
Aż ją przebito mieczem tysiąc razy,
I groźną jeszcze, chociaż w ran niemocy,
Owiało tchnienie światowej zarazy —
I śmierć w jej własnem wylęgła się łonie.
Natenczas padła — daremnie przy zgonie
Wzywając jękiem niewdzięcznych pomocy.
Dzisiaj jej zwłoki w złotej legend trumnie
Złożone z chwałą, królewskim lśnią blaskiem,
Przy niej pielgrzymi zbierają się tłumnie,
A nad nią kruki z dzikim kraczą wrzaskiem.
Dalej wre smutna walka bez wawrzynów,
Co wraz szeregi walczących umniejsza,
Bo bratobójczą niezgoda jej synów...
A jednak wstanie, wstanie ta umarła!
Bo krew szlachetna przeważa na szali,
Płomienny duch jej okowy przepali,
W ogniu oczyści się serca dyament,
I wzięci czysta ponad czasów zamęt,
By światu bramy zbawienia otwarła...
Lecz nie czas jeszcze, o mój jasny duchu!
Spojrzyj, co niosę z tej ziemi mogilnej:
To łza tak cięży w niewoli łańcuchu,
To ból, pod którym upadam bezsilny,
To łzy, co srogo brat bratu wyciska,
To brak jedności, ich grzech pierworodny,
To plamą zdrady skalane nazwiska!
Jeszcze ten naród zmartwychwstać niegodny!
I łzy aniołów razem się zmieszały,
I razem w chmurne wznieśli się obszary,
A na połysku piorunowej strzały
Za chwilę potem zleciał anioł kary!
Styczeń, 1877.
Źródło: Wiersze liryczne, Maria Bartusówna, 1914.