Pod srebrnolistnych bzów osłoną,
Hymn zawodzących senny —
Anioł, na pościel mchów zieloną
Padł, śpiący, czy kamienny.
Draperya szaty wpół go słoni,
Na czole spokój grecki,
Łańcuch splecionych oparł dłoni
Na lutni — staroświeckiej.
Dziecięcy uśmiech mu z oblicza
Ku niebu zda się wzlata,
Na czole tęskna tajemnica,
Przystygła myśl z za świata.
Na rozłożonych skrzydeł bieli,
Na cichej tej mogile
Spoczął, jak gdyby z tej pościeli
Ulecieć miał za chwilę
I pieśnią życia w swojej lutni
Kamienną pierś uderzyć,
Ażby zwątpieni, ażby smutni
Zaczęli w szczęście wierzyć!
I z ziemskich mroków tam, nad słońca,
Ludzkości wznieść spojrzenia!
Ciemnym ukazać dzień bez końca,
Złamanym — kres cierpienia.
Lecz płyną lata — życia drogą,
Przechodzą — tłumy ludzi,
A ja nie słyszę od nikogo,
Że się ten Anioł — zbudzi!
Budowę wielką wznoszą karły,
Fabrykę zysków sławną,
I mówią mi, że on umarły,
Już dawno, bardzo dawno!
I chcąc przekonać, napis stary
Czytają mi z kolei,
Że tutaj grób: — poezyi, wiary,
Miłości, i — nadziei!
W październiku 1878.
Źródło: Wiersze liryczne, Maria Bartusówna, 1914.