Czemu młodości nie dał mi Bóg?
Tej płochej, lekkiej, swawolnej,
Którą choć zrani cierń albo głóg,
Wnet kwiatek pocieszy polny?
Czemu tych cacek nie dał mi Bóg,
Co się zwą szczęściem na ziemi?
Lecz powiódł torem dziwnych dróg,
Za ognikami błędnemi?
Czy błogosławić mam Jego sąd,
Za czystych pociech krynicę?
W żegludze tej — gdzież stały ląd,
I gdzie zarzucę kotwicę?
Wiecznie i wiecznie tak płynąc w dal,
W noc czarną, czy ranek złoty,
Igraszką burz, igraszką fal,
Zostało serce sieroty!
Ni mnie zielony spoczynku brzeg
Otuli spokoju skrzydłem,
Ni wstrzymać lotny myśli bieg,
Za nowem coraz mamidłem,
Cóż niosę? — uwiędłych kwiatów pęk,
Pamiątkę z smutnej podróży,
Stłumiony w piersi cichy jęk,
I kolce z opadłej róży!
Lecz choć z mych srebrnych, ułudnych mar,
Spełzły już barwy zarania,
Czar ideału — luby czar!
Wiecznie mi oczy zasłania.
Zbrakło dla piersi mojej tchnień,
W mgle nocnej, co mnie otacza,
Lecz w duszy mej — wiosenny dzień!
Choć biedne serce rozpacza.
O! prawdo! im w łez gorętszych zdrój
Mój zawód i ból wybucha:
Tern mocniej kocham promień twój
I piękność niebieską ducha!
Tern tkliwiej biedny, zbłąkany świat
Chciałabym objąć w ramiona,
Ustroić go w miłości kwiat
I w blaski twe, o natchniona!
Więc się nie żalę, o Boże, Ci —
Na ten mój wieniec cierniowy, —
Bo w nim przewodnia gwiazda lśni,
Jutrzenki zagrobowej!
1874.
Źródło: Wiersze liryczne, Maria Bartusówna, 1914.