Ludzie brudzą

A o drugiej nad ranem,
a o trzeciej nad ranem,
(dzień lipcowy się budzi tak wcześnie!)
świta świt za domami,
dnieje dzień za domami,
ale miasto śpi jeszcze we śnie.

Idę pustą aleją,
a tu dziwy się dzieją —
jakieś kola upiorne stukocą,
wóz się wlecze za wozem,
wozy pachną nawozem,
miejskie brudy wywożą po nocy.

Kwitnie trawa i drzewa,
ptaszek gwiżdże i śpiewa.
wozy misję spełniają swą tajną.
Jada pełne śmietniki,
na śmietnikach koszyki,
cicho pachnie czeremcha i łajno.

Idę, idę w aleje,.
a tu woda się leje:
wąż gumowy przyczaił się skrycie.
Strumień tryska mu z pyska,
śliski asfalt już łyska,
groźnie wije się boa - czyściciel...

Przebiegają wzdłuż alei
samochody - wąsale
(wodne wąsy się wloką po ziemi)
myją jezdnie i drogi,
plują sobie pod nogi,
smuga deszczu się ciągnie za niemi...

— Rzecz to chytra i bystra,
ten nasz zacny magistrat,,
wszystkie śmiecie wymiecie aż miło.
Gdy Warszawa się zbudzi,
aż zadziwią się ludzie,
że się miasto tak w nocy umyło.

Tak rozmyślam radośnie,
i już serce mi rośnie,
i już spieszę w domowe pielesze
i z tą myślą radosną
już układam się do snu
i się cieszę się cieszę się cieszę...

A nazajutrz — dzienniki,
polityka w dziennikach,
dużo tego, choć jeszcze tak rano...
I przeglądam i patrzę,
co popatrzę — zapłaczę:
posprzątali, a spójrzcie — guano!

Czytaj dalej: Tragiczna świeca - Leonid Fokszański

Źródło: Szpilki, r. 1938, nr 30.