Mam dzień błękitny...
czy wiesz? —
Ty — tam — daleko, słuchając w tej chwili
(może w zadumie?)
szelestu kropel deszczowych,
co z nieba szarego padają
na pociemniałe, mroczne okien szyby,
na drzew bezlistnych zczerniałe gałęzie —
skrzypiące w wiatru jesiennego szumie:
— czy wiesz, że mnie tu dzień błękitem kwitnie,
i że mi jasno jest i jest błękitnie...?
Błękitne niebo i błękitne morze
i miasto całe
złote, różowe i białe,
w błękitnej tonie mgle,
w srebrzystej, jasnej śreżodze
(marzeniom oto luźno puszczam wodze),
błękitne wzgórza i wyspy błękitne,
(o! chciałbym zawsze tak śnić...)
i nawet lekki obłok ten u szczytu
dymiącej góry, —
nawet powietrze, którem pierś oddycha,
ma dziwną słodycz błękitu, —
nawet śpiew kędyś płynący z oddali
błękitnem pasmem zdaje się wić
po fali...
Błękitem pachną nadbrzeżne kwiaty,
przypływ pieszczotą błękitną mnie woła —
(nie wiem — sen? jawa?...)
błękit jest wszędzie,
nademną, podemną, dokoła
otchłań błękitu — wielka — jasna — cicha...
Na falach zatoki kołysze się łódź,
— mam dzień błękitny —
zasnąć i śnić, marzenia snuć,
błękitne — jak świat ten cały...
O! gdybym jeszcze zapomnieć mógł!
O! gdybym jeszcze zapomniał o tem,
że miałem niegdyś dzień
— już dawno! już dawno? —
tak malowany twoich włosów złotem,
jak dzisiaj słońcem!...
O! gdybym jeszcze zapomniał
o moim złotym dniu...