Dano mi róże...
Nie! nie od ciebie! — to nie tyś mi dała
ten krwawy snop,
mrący w upojnym zapachu przedemną
w tę parną noc,
przed chwilą jeszcze jasną i szaloną,
od wina złotą, od kwiatów czerwoną,
rozśmianą od dziew,
a teraz taką ciemną
i cichą,
gdym został sam...
I tylko — i tylko te róże
czerwone jak krew...
Jakże dziękować mam
tym dłoniom hojnym,
które rzuciły na me serce kwiaty,
mrące w zapachu upojnym —?
Za dar tak bogaty,
wonny — pozgonny dar
jakże mam dziękować?
Nie! nie od ciebie! — to nie tyś mi dała
te krwawe róże!
choć mają dziwny zapach twego ciała
i ust twych zgubny czar,
że kiedy oczy zmrużę,
to chciałbym je całować,
zębem w strzępy drzeć,
czuć ich chłód
czuć ich słodką, przedśmiertną pieszczotę...
Chylę rozognioną twarz
i czuję, jak pachną i mrą —
te krwawe, te złote,
te moje róże...
w szaloną dane mi noc
nie wiem przez kogo...
Ty jedna taką pieszczotę znasz,
ty jedna...
i w tobie tylko jest taka moc
uwodzicielska...
Przez ileż przeszedł rąk
i ilu już
dotykał ust
ten krwawych róż
przewonny pąk,
nim przyszedł na mem sercu mrzeć
w samotnej ciszy —
w tę dziwną noc,
co jeszcze echem jakichś szałów dyszy
a jest taka ciemna
i cicha?
Wziąłem je w ręce:
czuję jak drżą nakryte dłonią
w jakiejś przedziwnej i rozkosznej męce —
te krwawe róże,
tętniące wonią
jak gdyby serca ptaszęce
świeżo wyrwane z łon
i mrące...
O! taki niegdyś tobie wyśniłem zgon!
Jako te róże pachnące
chciałem, byś zgasła w boskiej niepamięci,
w obłędnym szczęścia dniu,
w chwili najwyższej rozkoszy,
gdy się już na nic nie czeka,
żadnego nie chce spełnić snu,
bo wszystko już
— i więcej niźli śnić mógł sen —
dała nam jawa...
O! wonna, mrąca wiązko kwiatów krwawa,
o, cudna śmierci róż
w poranny świt
po obłąkanej nocy...!
Nie! nie od ciebie! — to nie tyś mi dała
ten snopek róż,
co mają dziwny zapach twego ciała
i barwę twojej krwi...
i mrą — tak wonne...
Zapóźno!
— nasz najpiękniejszy dzień przeminął już...
i my żyjemy,
choć dzwony dzwonią pozgonne...