Jasną chwilę, złotą chwilę
Bóg mi dał;
w lazurowej cichej grocie
będę spał...
Gdzieś daleko pozamną
wszystek żal, —
światło bije jak sen modry
z głębi fal...
Niech się łódka rozkołysze,
niech mnie do snu ukolebie,
do słodkiego snu,
— a cóż o to, że tu ciebie
niema? że cię niema tu?
Senne na mnie schodzą cisze,
lazurowy i perłowy
mrok, —
gdzieś dalekie fale słyszę,
tam na pełnem morzu;
fal dalekich ruch kołysze
słodko, jak do snu,
moją wątłą łódź...
I cóż o to, że cię niema tu?
Słońce kędyś tam z błękitu
leje złoty żar, —
pośród modrych fal rozświtu,
w tym niebieskim jasnym chłodzie,
w lazurowym dniu, co w wodzie
zatopiony z głębin lśni —
bladych mar
wieńce krążą ponademną
i całują oczy moje
z dawnych, gorzkich śloz...
O! gdybyś ty była ze mną! —
O! gdybyśmy tak oboje
mogli tutaj być! — —
Twój najdroższy złoty włos
lśniłby tutaj jak promienie
słońca w modre rzucon cienie,
jak świetlana blasku nić, —
błękitby cię odział całą
jak Madonnę jaką białą,
w kawał nieba owiniętą
— w tym perłowym dniu
i przeczystą i przeświętą,
której gwiazdy morza wonne,
zaplątane w włosów złocie,
jasne czoło stroją —,
jak Madonnę,
bóstwo moje, jedną! moją!
O! że ciebie niema tu!...
Gdzieś dalekie fale słyszę,
fal dalekich ruch kołysze
rytmem moją łódź;
w lazurowej, cichej grocie
zaświatowe schodzą głusze
na me czoło,
na me serce i na duszę, —
a w około
dokąd senny poślę wzrok,
w wiecznym chłodzie
po płaczącej pluskiem wodzie
mży błękitny i perłowy
mrok...