Wszakże chłodno, wszak niema w powietrzu gorąca,
czemuż duszno mi jakoś? Jakiż żar mnie pali?
Spiekłe usta, krew ogni się w żyłach tętniąca,
mózg mi gryzie podobna do piekielnej fali.
Ty mi mówisz, żem chory? Tak! chory-m, dziewczyno!
a choroba nie zginie, póki myśli płyną.
Dziwną losów igraszką, co jad dała w kwiecie,
barwną skórę u płaza, jam zrodzon na ziemi;
ani sobie potrzebny, ni ludziom na świecie,
jedną drogą z liściami w grób pójdę zeschłemi.
O, zwiędłe liście! smutne mego życia godło!
i was niegdyś wiosenne słońce w błękit wiodło!
Bezpłodny jestem dzisiaj, jak odarte z liści
suche drzewo — i w przyszłość patrzę blady smutkiem,
bo już widzę, że żaden czyn się w mej nie ziści,
że mi broni nie staje, aby walczyć z skutkiem.
Mógłbym, mógłbym uczuciem świat przepalić stary,
lecz siła zwycięstw nie da, gdy niema w nie wiary.
Dlaczego wiary niema? — pytaj lat tych schyłku,
które rodzą olbrzymy z duchem godnym karła
i karły ciałem o wrącym myśli wysiłku.
Nim myśl ta sił dobędzie, zimą już umarła,
pogrzebana, podobna do złotego pyłku,
w który burza posągi wolności roztarła...
Człowiek mówi: ja żyję! czuję siły jeszcze!
w piersi gorą natchnienia, w ustach słowa wieszcze.
Ale kłamie: już duszę drą mu zwątpień kleszcze.
Chore moje słowa,
niezwiązana i dzika pieśni mej budowa;
ludzie śmiać się z niej będą, lub łzą krokodyla
płakać jmą poety.
Była jedna chwila,
kiedy w duszy mi grzmiała gromka pieśń podniety;
przeszła — zmarła — jak piękność mija u kobiety!
dzisiaj pieśń grobowa...
Ta złowroga moja nuta
z zawiedzionych snów wysnuta.
Przyjdą chwile, że znowu światu kłamać będę
wiarą w przyszłość jasną,
lecz nim w ciało ubiorę tę chwilę-przybłędę,
myśli znów zagasną.
Słuchaj! Gdybym potrafił tak, jak inni ludzie,
mówić sercu: tyś zwiędłe! kładź się w grobu cieśni!
Co ci, serce, po walkach? Myśli! co po trudzie?
w bezczynności się życie tak spokojnie prześni...
Nie masz siły? — rzuć marzeń bezowocne loty,
ciśnij lutnię do piekła, zdław szalone pieśni;
grób pokropić ci wolno czułą łzą tęsknoty...
Nie! — nie umiem! Niech piekłem będzie dla mnie życie,
niechaj niebo pęka,
niechaj umrę szalony w młodych dni rozkwicie, —
ja chcę pieśni! Chcę czynu!...
Straszna, straszna męka!
Nie chcę sam się w grób składać,
nie chcę nad własną trumną Requiescat gadać!
Gdy mi gromy rozmiażdżą marzycielską głowę,
niech nad trumną przyznają, żem ja walczył z niemi,
żem dobrowolnie czoła nie złożył na ziemi,
żem o litość nie błagał ustami drżącemi...
Czynu! czynu! Za czyny dam życia połowę!
Gdzie ich szukać? Ptak jeden uwięziony w klatce
chciał ulecieć pod niebo. Drzwi miał otworzone,
lecz drzwi były u dołu. on na górnej kratce
siedział smutny...
Nic nie wiem! myśli mam zamglone,
fantastyczną chorobą piersi roztoczone...
Kiedyś Bóg mnie zapyta: Co-ś robił na świecie?
Ja zamilknę — i wieki milczeć będą w górze.
Wtedy Bóg na tronowej siedzący purpurze
rzeknie: Uczucia dałem ci morze,
tyś je zmarnił! — I w otchłań piekielną mnie zmiecie...
Czemu-ś mi drogi nie wskazał, Boże?
Dusza moja wrażenia chciwie w siebie chłonie,
lecz wrażenia padają gdzieś w bezdenne tonie, —
im ich więcej, tem więcej dusza moja łaknie;
czemże żywić się będzie, gdy wrażeń zabraknie?
Marność, marność! Wrażenia duszę rozpychają,
chcą ulecieć na światy, a drogi nie znają!
Blade, bezdźwięczne słowa,
myśli w nich kona połowa!
Dawniej ludzie ze sercem chórem tak, jak moje,
w hełmie błędnych rycerzy szli na dziwne boje,
myśl ich gnała po światach nowych i nieznanych;
dzisiaj świat ich zamyka — w domu obłąkanych!
Straszna choroba w mózgu się rozwija;
kędyż lekarstwo, które ją zabija?
Rwij się struno! Dźwięk twój głuchy
samobójcze budzi duchy!
Nad grobem moim rzekną przyjaciele:
Zdolny był to młodzieniec i mógł zdziałać wiele,
ale wypadki i okoliczności,
los, — i tak dalej! Znacie pogrzebowe mowy?
niema w nich nowości!
Ziemią przysypią szaleńca kości,
w nocy przyjdzie urągać szyderczy krzyk sowy,
a gdy fijołki rozkwitną wiosną,
pokrzywy kwiecie przerosną...
Minie lato — i trumnę złamie brył ciśnienie,
a na grobie zapadłym siędzie:
Zapomnienie!