Niektórzy czarę życia cisną do ust długo,
a młodzieńczych »upojeń« rozkoszne ułudy
w serce, w duszę wciągają srebrną pieśni strugą,
gdy zaś na dnie się »męty« odnajdą i brudy,
umieją »pojednaniem« pozabliźniać rany...
Jam swą czarę wziął w ręce — ach! — dziecinne prawie!
I namiętnie-m się rzucił pić sok z niej czerpany,
i upiłem się rychło, i śniłem na jawie
słońce w niebie bez chmury i wicher na morzu,
koni tabun na stepie i płonące puszcze,
gromy grzmiące na czarnem chmur wilgotnych łożu
i dłoń anioła, która znojne czoło muszcze.
Nie wiem, było-ż w mej czarze nie dość czyste wino,
czy-lim nadto ją szybko wychylił aż do dna:
dziś upojeń zachwyty w gąszczu mętów giną
a dusza moja ciągle głodna, głodna, głodna!
Sen jam jeden miał tylko, potężny lecz krótki.
Błysnął, zagrzmiał i przepadł w przestworzach bez końca;
chory-m z niego się zbudził na bole i smutki,
na długie, blade, mgliste dnie bez blasku słońca.
Mętów dużo w puharze i długo je piję,
myśl już od nich zgorzkniała i zatruta dusza —
a wciąż jeszcze wąż jadu do ust mi się wije,
pali piersi gorączką i czaszkę wysusza!
Czasem chciałbym roztrzaskać ową czaszę złotą,
o gruz rzucić, o skałę, w proch i pył i w błoto,
ale koło jej brzegów owiązane palce
tak się zgięły kurczowo, że jej puścić nie chcą,
a ze środka wstające zwątpienia padalce
tak me usta spieczone ślizkiem ciałem łechcą,
że mi trudno się rozstać z trucizną i jadem
i z obliczem potworu w złotej czaszy bladem!
O! mnie nie żal tej czary wystygłej i próżnej
soków, które by czyste upojenie dały,
próżnej soków, co życie by mi świeże wlały,
ale nie chcę, by świat mi był choć kroplą dłużny
wszystkich cierpień, co fatum w mój kielich włożyło, —
nie chcę od nich spokojną bronić się mogiłą!
Kiedy obłęd już myśl mą do reszty omami
i po kropli ostatniej czara będzie pusta,
brzeg jej wtedy wściekłemi pokąsam zębami,
potem własne rozgryzę i rozkrwawię usta,
krwi swej w czarę nasączę i krew swą wypiję,
bom spragniony i głodny dopóki tu żyję!