Nie lubię wiosny, — wolę jesień.
Wiosna obiecuje wiele rzeczy miłych, których dotrzymać nie może;
nęci kwiatami i mówi: zawsze będą świeże;
nęci ustami dziewczęcia, mówiąc: wiecznie będą całowały;
podnieca ducha młodego, wołając: nie osłabniesz nigdy!
Tymczasem kwiaty więdną, dziewczę odbiega i młodość się kończy...
Ciernie z kwiatów, ból po miłości, i wielki żal za minionemi marzeniami młodości zostają...
Nie chcę wiosny!
wolę jesień pogodną, kiedy słońce świeci jasno, a nie pali, —
zeschłe liście lecą z drzew i wiatr szumi wołając: już koniec! już koniec!
Wszystko zamiera, a ja czuję, że potęga młodości jeszcze we mnie nie zgasła, —
czuję, że zdołałbym nią świat na nowo ożywić — ale nie chcę.
Więc zdaje mi się, że i ja jestem po części sprawcą tego zniszczenia kwiatów
i rozkoszuję się tą myślą... i konam z nią...
Mógłbym siebie ożywić — ale nie chcę — i lubo mi, gdy myślę,
że z własnej woli razem ze światem w sen zimowy zapadam...
Biorę w dłoń zeschłe liście i myślę, że były niegdyś zielone — dziś suche;
biorę w dłoń włosy moje i dziwno mi, że ciągle czarne i bujne,
że osiwieć nie chcą — choć mnie pilno zasnąć...