Luno! ty, córa niebios wysoka,
Boskiej podobna Temirze,
Siejesz czystego blask oka,
Po gwiazdolitym szafirze.
Czego z uśmiechem ku tej dolinie,
Wychyliwszy się z obłoku,
Niskiej przyzierasz roślinie,
W przyległym grając potoku?
Zaliż cię litość, ta cnota bogów,
W tej zatrzymuje podróży?
Że uplatany wśród głogów
Wzdycha Zefirek do róży.
O srebrna siostro złotego brata!
Koleją wiernej pomocy
On dniowi ognie rozmiata,
Ty lube światło dla nocy.
Ale gdy pyszne zdobisz niebiosa,
Ziemi swe roniąc słodycze,
Jakaż to, proszą, łez rosa
Snieżne spłukała oblicze?
Czy cię tam dzika goni potwora
Na zodiaku gwiaździstym?
Czyli samotna myśl chora
Ślochem oblewa rzęsistym?
Czyichże oczu tkliwość nadobna
I twarz tak słodka nie ruszy?
Ach! słodycz twojej podobna
Słynie ranami mej duszy!
Co rzekłem?... nagle zajęły chmury
I twoje wdzięki unoszą...
Umykaj w górne lazury
I bądź Olimpu rozkoszą.
Do czegóż nowe igra wejrzenie
Nad obłokami jasnymi?
Próżno te chwytam promienie,
Ty na niebie, ja na ziemi.