Jakaż to nuża wisi nade mną
Ciążąca zmysłom, leniwa?
Próżno zasłonę przedzierani ciemną,
Próżno się rozkosz ożywa.
Ta rozkosz, której obudzony duchem
Szumi wiatr miły, śpiewają ptaszęta.
Oto dzień błysnął i powszechnym ruchem
Hołd niesie słońcu czułość nim ujęta.
Podnieś się, duszo! podnieś, ale ona
Sobie samej zostawiona.
Boże! nie czuje gnuśności bryła,
I Ciebie nie zna bez Ciebie.
Tchnąłeś! aż ogień i duch, i siła,
Aż oto latam po niebie.
O! któż ten lazur oświecił naokoło,
Niezmierny lazur, misternie sklepiony?
Któż, jeśli nie ty? twoich to dzieł czoło
W tysiączne światów śmieje się przegony.
Twoja to przestrzeń, po której bez końca
Buja złoty okrąg słońca.
Kędyż noc nasza? gdzie księżyc blady,
Co z chmury w chmurę zapadał?
Gdzie ów Oryjon, co nam z Plejady
Groził klęsk tyle i zadał?
Zniknęły razem w szczęśliwej pogodzie,
Hojność je twoich stłumiła promieni.
Obyś tak chwałę po naszym narodzie
Rozlał, jak światło po niebios przestrzeni.
Oby na wszystkie i on ziemi końce,
Jak to twoje świeci słońce!