Przyjdzie człowiek dziewiczéj wiary,
Wielkiéj wiary w Boga i ludzi,
O kiju pielgrzymim stąpi na ziemię naszą,
I jak święty Wincenty à Paulo żebrać będzie,
Ale żebrać miłości braterskiéj.
Ziemia cicha, niebo czyste,
Mgły opadły, a jutrzenka
Pozdrowienie światu śle.
Z jasnej góry naszej świętej
Schodził człowiek bosą nogą
I paciorek zmawiał swój;
A uboga na nim szata
I pielgrzymi w ręku kij.
Jak się zowie, nikt nie zgadnie
Zkąd przybywa, nikt nie powie;
A gdzie idzie? — idzie w świat.
Idzie żebrać nie szeląga,
Nie pokarmu, nie pokoju,
Nie spoczynku w cichym śnie;
Lecz miłości żebrać idzie
U braci dla braci brat.
Jedno słowo, jeden uścisk,
Choćby łezkę, choćby uśmiech,
I zgadniętą nawet myśl,
Wszystko przyjmie, wszystko schowa
Do skarbonki swego serca,
Aby rosnął święty skarb,
Bo miłości jedno ziarnko
Milionowy daje plon.
Poszedł pielgrzym w czarne bory,
W ostre skały, dzikie jary;
Gdzie wilgotny, wieczny zmrok;
Śród odmętu, śmiechu, kłótni
I swawoli rozuzdanej
Przy ognisku łotrów siadł;
Rzekł: „Bóg z wami,“ a łotrowie
Milcząc stali zbici w kłąb.
Zaczął mówić, skąd przychodzi,
Co tam słyszał, co tam widział,
Za borami jaki świat;
A łotrowie się zbliżyli,
U nóg jego się pokładli,
Do ust jego lgnął ich słuch,
On zaś do nich jak do braci
Jak przechodni mówił brat:
„Na weselnych byłem godach;
„Aż się serce radowało,
„Taki piękny był to dzień,
„Stuletniego starca prawnuk
„Wiódł dziewicę przed ołtarze,
„Brat mu jego dawał ślub.
„A rodzina jak gromadka
„Jedną duszą wzniosła pieśń.
„Starzec klęknął i dzięk czynił,
„Że mu Pan Bóg błogosławił
„I to tyle, tyle lat;
„Potem powstał — miłość Boga
„Miłość ludzi, szczęście swoje
„Przekazywał na swój ród...
„I błagalne, korne modły
„Na schylone głowy lał.
„Po mszy świętej szła gromadka,
„Przodem dziatwa jak motyle
„Przez obszary własne szła;
„Na obszarach złote kłosy,
„A na drzewach złoty owoc,
„A w pasiekach liczny ul;
„Błogosławił Bóg ich pracy,
„Bo braterska zgoda w niej.
„A przed chatą umajoną
„Jak usiedli na trawniku,
„Jak wianek z wonnych ziół,
„Bo nad niemi jak obłoczek
„Rój aniołków srebrnem skrzydłem
„Miłość wspólną w serca wiał,
„I sumienia cichy pokój
„I wesołą czystą myśl.“
Gdy tak mówił o rodzinie
I o dzieciach i o chatce,
I o skarbie boskich łask,
Myśl niejedna w przeszłość biegła,
I westchnęła pierś niejedna,
To westchnienie pielgrzym wziął,
A zaś pamięć cnego życia
W upominku łotrom dał.
Potem poszedł dalej w drogę
I pod strzechą nizkiej chatki
Na dębowej lawie siadł.
Jak rodzinie swojej własnej
Skąd przychodzi, co tam widział,
Rozpowiadał obcy gość;
Słuchał skargi, dzielił żale
Do rodziny potem rzekł:
„Chleb wasz czarny, ciężka praca,
„Jako biednym bratniej rady,
„Bratniej ręki trzeba wam;
„Proście o nie, lecz nie słowem
„Ale sercem — miłość tylko
„Ściągnąć może bratni dar;
„A pokora bez miłości —
„W białej szacie czarny fałsz.
„Nigdy ojciec dziecku swemu
„Zamiast ryby nie da węża,
„Ani kamień da za chleb,
„Bo kochany kochanemu
„Gdy udziela, to jak sobie,
„Bo miłości szczęściem, dział.
„A w miłości łatwe życie,
„Bo ją z siebie dał nam Bóg.
„Póki zawiść w progu waszym
„Póty pokój nie zawita
„Pod ubogiej chaty strop,
„Gdzie niezgoda z Boską wolą,
„Tam nienawiść gniazdo ścieli,
„Truje strawę, zrywa sen;
„Bo nienawiść Boska plaga
„W nienawiści trudno żyć.
„Chleb wasz czarny, ciężka praca,
„Nieście Bogu je w ofierze,
„On wam za to miłość da“.
Pod tem słowem, pod tem światłem
Lodowata serc skorupa
Roztopniała w czystą łzę...
Łzę wziął pielgrzym, miłość bratnią
W upominku biednym dał.
Potem poszedł dalej w drogę
I w złocone wstąpił progi,
Po kobiercach drogich szedł.
Tam bogacze, lecz nędzarze,
Bo rodzice w konającem
Swojem dziecku topią wzrok,
Śledzą słuchem i dotknięciem,
Czy iskierka jeszcze tli.
Ukląkł pielgrzym przy kolebce
I gorąco Boga prosił,
By rodzicom pomoc dał;
Potem powstał, wziął za ręce
I do łona ich przycisnął,
I zapłakał z niemi współ,
Od kolebki odprowadził
I jak ojciec do nich rzekł:
„Wielka miłość w sercach waszych,
„Lecz namiętnie wydobyta,
„W jeden tylko zbiegła punkt;
„Jakby cienka grudka złota
„Cała leży w téj kolebce,
„Tam wasz oddech, tam wasz świat;
„Jak kolebkę śmierć wypróżni
„Nie zostanie w sercach nic.
„Lecz z miłości złotéj grudki
„Snujcie jakby z pajęczyny
„Nieskończoną, cienką nić;
„A za krańce waszych murów
„Na rozległe wkoło strzechy,
„Na zagrody nędznych chat,
„Na wędrowne koczowiska
„Rozciągnijcie złotą nić.
„A miłości waszéj ogniem
„Zamiast jednéj tu iskierki
„Zajaśnieją krocie gwiazd;
„Jakby wstęgą was okrążą,
„Jak rodziców was pozdrowią,
„Dla was z wami będą żyć.
„Téj rodziny, tego życia
„Nie przeżyje żadne z was.
„A jeżeli dziecie wasze
„Po promieniu Boskiéj woli
„W lazurowy wzleci świat;
„Wtenczas złote końce nici
„Anioł w niebie trzymać będzie,
„Anioł, serce waszych serc.“
Tak rzekł pielgrzym, a płacz głośny
Przeszedł zwolna w cichy płacz.
Pognębieni wznieśli ducha
I z krynicy łask odwiecznych
Zaczerpnęli nową moc.
Nad kolebką swego dziecka
Ślubowali miłość bratnią;
Ślub miłości pielgrzym wziął
I rodzicom w upominku
Dziecka świeży uśmiech dał.
Potem poszedł daléj w drogę
I po ostrych cierniach, głogach
Na skalisty wstąpił szczyt,
Gdzie tronuje wszelka wiedza,
Gdzie w świątyni jéj mistrzowie
Rozdzielają światła zdrój
Na wsze strony ziemskiéj kuli,
Dokąd tylko sięga myśl.
Przed mistrzami wszelkiéj wiedzy
Pielgrzym nizko skłonił głowę
I z pokorą do nich rzekł:
„O mistrzowie, Bóg jest z wami,
„Bo zadanie wasze święte,
„Duch oświaty ślecie w świat;
„Bo ciemnota matka błędu,
„A błąd tylko czyni złym.
„Lecz słuchajcie, o mistrzowie,
„A słuchajcie sercem waszem
„Méj przestrogi kornych słów:
„Między wami a poziomem
„Archimeda jest zwierciadło,
„Co tu świeci, pali tam,
„Jeśli miłość kroplą rosy
„Nie odwilży roli wprzód.
„Nadaremnie rozum gore,
„Jeśli serce we mgle skryte,
„Jego życia boski cel;
„Jak Sahary skwarna puszcza
„Pozostanie przestrzeń wiedzy
„Bez wskazówki dobrych dróg;
„Wtenczas światło, światłem błędu,
„Przewodnikiem ślepy los.
„Tyle wieków nienawiści
„Jakiż owoc światu dał?
„Krzyż po krzyżu, z gwałtu gwałt.
„Czyż miłości kwietna ścieżka,
„Boskiem słowem zakreślona
„Może w ludziach budzić wstręt;
„Czyliż ludzkość bez oporu
„W jednym błędzie może trwać?“
Tak rzekł pielgrzym, a mistrzowie
Diamentową szalę światła
Nachylili w głębię serc;
I odkryli wielkie skarby
I myśl wielka w nich powstała;
Myśl wzbudzoną pielgrzym wziął
I dał mistrzom w upominku
Nowéj ery srebrny brzask.
Potem znowu poszedł daléj,
Poszedł w grody, zamki, chaty,
Wszędzie wiązał swoją nić
Na budowę swéj świątyni,
Co miłością świat obejmie;
Ziarnko z ziarnkiem kleił w głaz,
Bo słuchajcie i ufajcie,
Już braterstwa nadszedł czas.