Już chrapliwa wrzasła trąba
Już do boju dano znak,
A z przeciwnych sobie stron
Dwaj rycerze w szrankach stają;
Dreszcz grobowa wszystkich przeszła,
I na ustach znikał głos.
Szelest zbroi powstał zwolna;
Tak przed burzą szumi wiatr,
Nim zaryczy wrzący grzmot;
Nim pioruny przedrą nieba,
A pasterze ku swéj wiosce
Wcześnie z trzodą biegną z łąk.
Wzbił się w górę tuman kurzu,
I już w dzielnéj dłoni miecz,
Przeciwnika iskrzy stal;
Już się z trzaskiem sparły tarcze;
I nawzajem wszystkie razy
Dwakroć prędszy zwracał raz.
Długo trwał już spór zacięty,
Gdy przytarłszy spuszczą broń,
I uderzą pierś o pierś.
Wstrząśli sobą nadaremnie,
Konie z głazu być się zdały,
A rycerze, szczyty skał.
Równa zręczność, równa siła
Zatrzymuje walki bieg,
Aż rumaków wsteczny skok
Spiętych jeźdźców z kulbak ciska.
Padli, ale razem oba,
Zbroje jękły, jakby grom.
Tak potoki w burzach wzrosłe
Z urwisk w jeden zbiegłszy łęk
Zapierają sobie bieg;
Szumią, huczą, prą swe boki,
Aż rozdarte w końcu lądy
Nowym torem puszczą prąd.
Wstają — silniéj mieczem biją.
I już czarna spiekła krew
Na pancerze bryzga z ran.
Każdy odpór, każde ciecie,
Zmniejsza siłę, zwiększa zapał;
Śmierć ich hasłem, celem śmierć.
Znikła zręczność, znikła sztuka;
Raz po razie miecze tną,
Tną na przebój broń nie broń.
Niczem teraz dostać cięcie,
Byle tylko ciąć i wroga,
Niczem umrzeć, byle z nim.
Pękły chełmy, pękły, zbroje,
I wzajemny mieczów raz
Obu łączy w jeden zgon;
Padli — i już stygły zwłoki,
A lud jeszcze w głuchej ciszy
W krwawe trupy wlepiał wzrok.