Do malarstwa

Siostro ma ukochana! wszakżem urodzona
 Z tejże Mnemozyny łona:
Jeden nam przymiot chętna natura obiema
 Dała: tyś poezya niema,
Ja wymowną zowię się malarką; a obie
 W tymże kłamiemy sposobie.
Jeślić me skarby stoją niebronnym otworem
 Z całym obrazów przestworem,
Z których twój płodny pędzel boskim się zapala
 Ogniem, a kunsztem Dedala
Niepoliczone świata dzieła i istoty,
 Wiecznej udawca roboty
Tworząc coraz, żywemi sny napawa oko;
 Wywiń złocistą powłoką
Przybytek twój ukryty, a na mą cytarę
 Racz kanąć kropelek parę
Soków owych, któremi jak tylko nasiękną,
 I nieme w niej struny jękną.
Tobie, kiedy usiądziesz przy twórczym warstacie
 W gwiazdami utkanej szacie,
Skrzydlaty dowcip wespół z przyrodzeniem dzielnym
Płomyczkiem błyska naczelnym,
Styrując raźnym szykiem dłoń misterną; czy to
 W pierwotnych jeszcze ukrytą
Kreskach, wątłą wprowadzasz duszę na tablicę,
 Czy kiedy w ciało i w lice
Pod życiolewnym palcem już narasta zwolna
 Osnowa, brać farby zdolna,
A z niezgrabnych zalążków kształtna postać składnie
 Zmysłem i chęciami władnie.
Więc i w bystro-promienne upuszona pierze,
 Po rozlicznej światów sferze,

Pochopny nieścignionym pędem lot zawija
 Bujna Imaginacyja;
A co ma w sobie tylko piękności wytwornej,
 Zbiór elementów poczwórny,
Z lądu, ognia, powietrza i morskiej otchłani,
 Niesie do szyku swej pani.
Na jej dzielne skinienie, na drobnym swe ściska
 Gruncie morze topieliska;
Iskrzą się jasne zorza i z wysokiej osi
 Każda się na dół przenosi.
Ziemia widzi na wątłym rąbku dziwne płody:
 Tu ogień pali bez szkody,
Idą w rumy cne miasta, drugie ogromnemi
 Ciosy dźwigają się z ziemi;
Stoją roty miedziane, na bratnią zagładę
 Przynosząc umysły rade;
Inne już wściekłość mąci, i mordem wzajemnym
 Lochom zasyła podziemnym;
A cokolwiek dowcipny znajdzie wynalazek,
 Nie płocho w jeden obrazek
Wiąże, lecz rozumowi daje do wyboru,
 Natury pilnując toru.
Próżno czas płoche lata niewściężny porywa
 I w rdzawych tajniach ukrywa;
On gniecie, a ta, broniąc, z paszczy mu wytrąca
 I od zapadłych tysiąca
Wieków, w śmiertelny letarg okute, z katusze
 Tłumnej wydobywa dusze.
Żyją, i nad natury nieprzeskoczne prawa,
 Za następcy Stanisława,
Wskrzeszeni monarchowie szanownym rozkazem,
 Gardząc zimnym śmierci głazem.
Ani jeszcze od tylu lat zbiegłych, umiera
 Piorunnym wzrokiem Aswera
Groźnego niegdyś, twoja, ręko złotolita,
 Trwożliwa Ester przeszyta.

Wsparta na swych piastunkach, dotąd jeszcze blada,
 U nóg mu srogich upada,
Przetwarzając z bojaźni róż szkarłat obliczny
 Na pozór narcyza mleczny.
Jako kiedy kwiat polny, od sieczystej stali
 Ścięty, na pokos się zwali,
Choć jasne zamknął oczko, przecież trzyma świeży
 Wdzięk, nim go krasa odbieży;
A póki śmierć zupełnej barwy nie zamaże,
 Płakać się i kochać każe.
Pocoś się wkradł, niebaczny Prometeju, skrycie
 A zlepku marnemu życie
Z górolotnego ognia chcąc wzionąć pochodni,
 Zuchwałej poważył zbrodni?
Nie tykaj kół słonecznych, o błędny rozumie!
 Jest na ziemi, co to umie
Misterny przemysł ręki, dziś mu na skinienie
 Jasnozłote nieb sklepienie
Chętnie, kiedy chce Marto, kiedy Baciareli,
 Ożywnych skarbów udzieli.
Jemu z różanej cedząc biały fosfor dłoni
 Ranny z rosą szkarłat roni;
Czyste tło wabnym z góry szafirem się śmieje,
 Tęcza w kolorach szmarag leje.
Cyntya srebro sączy, Febowe zaploty
 Kruszec wytrząsają złoty;
A noc, co się na wilgich rosą skrzydłach wiesza,
 Z cieńmi mrocznemi przyśpiesza,
Bodźcem będąc żywości, by chybszym poskokiem
 Farby migały przed okiem.
Stoją w udatny obłąk Wdzięki nieopasne,
 W kwiaty przywieńczone krasne,
Trzymając kształtne soki w perłowym powiciu,
 Co czerstwość zmiennemu życiu,
A martwym słodki oddech wracając osobom,
 Łają nienasytnym grobom.
Szczęśliwa sztuka, która kiedy zechce, snadnie
 Bystremi chuciami władnie!

Krwawy gniew, zazdrość sinia, zakochania blade,
 Zawiść i łakomstwo śniade,
Złość złota, czarna chytrość, obżarstwo zażarte,
 Leżą w szufladkach utarte,
Ani żadna szkodliwych skutków nie wyjawi,
 Chyba ją pędzel postawi
Na płótnie nieobraźnym, gdzie mu wściekły gwoli
 Mars płytkim szarpakiem koli.
Zatacza butna Juno z czoła pozór srogi,
 A Wenus ludzie i bogi,
Gdy wdzięcznym wabnych źrzenic zabłyśnie błękitem,
 Przeszywa grotem ukrytem.
Patrzy zdjęta natura podziwieniem zdala,
 Jak sobie ludzka pozwala
Ręka: wstydząc się z gniewem, że co ledwo onej
 Szerokowładne ramiony
Ogarnąć zdążą, w drobnej tablicy zawiera.
 Czas się ze złości pożera,
Na swej mocy podstępnym fortelem ujęcie
 I lotnych skrzydeł ucięcie.
Sam dowcip tryumf dla was wykrzyka radosny,
 A płód różnobarwej wiosny,
Biorąc z ręku od jednej z Gracyj przytomnych,
 Na zaszczyt wieków potomnych,
Wkłada na zacne głowy wam, najpierwsi z wielu,
 Mój Marto, mój Baciarelu!
Za oznaczone stęplem lat wieczystych prace,
 Któremi mego pałace
Ozdabiacie monarchy; kędy jeśli moja
 W kąciku jego pokoja
Mieć także zasłużyła miejsce postać licha;
 Z niemownej twarzy oddycha
Winną dla Pana wdzięczność, i chociaż nie ziewa,
 Zdaje się, że rymy śpiewa.

 1773, VII, 404 — 414.

Czytaj dalej: Balon - Adam Naruszewicz