Słuchaj! gdybym ja był tak, jako i ty,
I kto w swym kolwiek domu mieszka skryty,
Kontent z drobnego zagonu mej roli,
Nie chciałbym zajrzeć ludzi owych doli,
Którym w zamysłach chętne szczęście sprzyja
I złotym kołem w progi ich zawija.
Znam dobrze trudy honorów bez miary,
Urzędów, kto im dość czyni, ciężary,
Kłamstwa obłudnych pochlebców wytworne,
Grzeczność zmyśloną i inne pozorne
Nędze, jakiemi ten się wiecznie bawi,
Kogo na pierwszym szczeblu los postawi.
Gardzę i sławy znikomą zaletą,
Choć-em jest razem królem i poetą.
Kiedy dni moich śmierć przędzę usiecze,
I nieprzespaną mgłą oczy powlecze,
Mało dbam, że mię potomność poświęci,
Gdy żyć przestanę, w kościele pamięci.
Jedna godzina, gdy ją wesół pędzę,
Lepsza jest, niźli tysiąc wieków w księdze.
Niech naszym losom nikt nie zajrzy, proszę,
Szczera wesołość, prawdziwe rozkosze
Zawsze pierzchają, jak świat stoi światem,
Przed tym, co błysnął berłem, lub szkarłatem.
Ktokolwiek jeno zna ich cenę, snadnie
Nad wszystkie skarby wyżej one kładnie.
Woli w lenistwie słodkie życie trawić,
Niźli się dzieły wysokiemi wsławić;
A na rozrywkach pędząc czas wesoły,
Nie znać, co to są kosztowne mozoły.
W takowej żyjąc spokojności duszy,
Żadna mię pewnie troska nie poruszy,
I czy swe łaski hojnie na mnie ciska,
Czy los nakoło piorunami błyska,
Spałbym bezpiecznie wesoły i zdrowy,
Nie chyląc temu bałwanowi głowy.
Ale tam trudno być swej woli panem,
Gdzie się koniecznie trzeba rządzić stanem,
I podług jego surowej ustawy
Mierząc niechybnie i chęci i sprawy,
Od siebie często błędna myśl ucieka,
I w sobie widzi innego człowieka.
Ty między swemi spokojny Szwajcary,
W pośrzodku ludu nieskażonej wiary,
Siedząc bezpiecznie w pałacu pieszczoty,
Możesz się rządzić prawem ostrej cnoty,
I rządzić sobą, jako zechce ona,
Wziąwszy za model mądrego Platona.
Mnie mój stan słodycz tę życia odbiera
I źyć inaczej każe od Woltera.
Już widzę zdala, jak się niebo chmurzy,
Grom się ozywa, wody wicher burzy.
Trzeba czymprędzej nawałność odpierać,
A po królewsku myśleć i umierać.
1772, V, 221 — 4.