Czasie! co na obłoki wsiadszy żartkolotne,
Porywasz śmiertelnego życia dni niewrotne,
A żadnym nieujęty w swym biegu wędzidłem,
Pędzisz je do wieczności, cichym lecąc skrzydłem;
Któraż moc twej się kiedy oparła potędze,
By jej nie potargała, jak pajęczej przędze,
Ręka twa wielowładna? Ty narody liczne,
Ty w martwych rumach grzebiesz miasta niebotyczne;
Ty młodość smutnym zbiegłych lat przypraszasz śrzonem,
Suchym czynisz, co było pięknym i zielonem;
A co chwila, zmykając z sił naszych ukradkiem,
Niespodzianym nakoniec grozisz im upadkiem!
Cóż to, czyli powszechne kiedy brzmi wesele,
Żałosne, lutni moja, śmiesz wywodzić trele?
A nie raczej, z tym panu serc życzliwych gronem,
Winne chęci oświadczać wdzięcznorymnym tonem?
Sercem się tym oświadczam, królu ukochany,
Które nie zna ku tobie nikczemnej odmiany,
Iżbym ci lat ustąpił własnych w podarunku,
Gdyby to w ludzkim kiedy mogło być szafunku.
Lecz co komu zamierzył raz dawca istoty
I twardemi wykował w dyamencie młoty,
Nie odmieni znikoma ręka, ani zdoła
Nieścignionego czasu wartkie cofnąć koła.
Stąd się ciesz, cny monarcho, że nie zbiega marnie,
Ni twego mgłą niepomną wieku nie ogarnie;
Lecz pod stępel wieczności i potomnej sławy
Wszystkie twoje przeważne pilnie kładzie sprawy.
On dobroć serca twego i stateczność dziwną,
Czy to w wypogodzoną, czy w chwilę przeciwną;
On twą mądrość, on wsparcie nauk pożytecznych,
On hojność niewymowną poda do ksiąg wiecznych.
Nie ten u mnie żył długo, kto wiek przeżył długi,
Lecz kto życie wielkiemi ozdobił zasługi,
I na swym stopniu stojąc, tak się dobrze sprawił,
Że żal z słodką pamięcią dziedzicem zostawił.
Jako bystry Erydan, nim swój nurt ochynie
W nieprzebrodzonym morzu, im go bliżej płynie,
Tym się barziej rozszerza, a mnogiemi wody
I karmi i napawa przyległe narody; —
Próżno mu przemysł ludzki silne rzuca tamy
I w kute z twardych ciosów pragnie ująć bramy;
Przez skaliste zawory, przez więzy ich stalne
Prowadzi, wziąwszy górę, warty tryumfalne; —
I lubo długim nader pędem spracowany,
Wchodzi licznemi wroty w oceańskie ściany,
Przecież i w obcym domu gość niepospolity
Trzyma, nie znając kresu, bieg swój rodowity: —
Tak, o wielki monarcho! im cię w dalsze lata
Powszechny śmiertelnego los prowadzi świata,
Tym większemi twe serce, serce bez przywary,
Gotowe uszczęśliwić swą ojczyznę dary.
Lecz to Bóg dla swych końców odwiecznym wyrokiem
Grubym chciał przed oczyma zasłonić obłokiem,
I troski rozlicznemi, jako kruszec złoty,
Doświadcza twej, o zacny królu, dzielnej cnoty.
Różne ma sława drogi, różne do niej stopnie:
Jeden pomyślnym torem aż na sam wierzch dopnie,
Drugi się drze po skałach; lecz większe nadgrody
Odbiera, kto trudniejsze zwyciężył przeszkody.
Przyjdzie czas, że po srogiej tylu lat powodzi
Znowu się pięknym słońcem niebo wypogodzi,
I każdy (wszak sercami Bóg władnie) to przyzna,
Że króla kochańszego nie miała ojczyzna.
Co, jeśli tak przeciwne zrządziły niebiosy,
Żebyś dłuższą wiódł walkę z zawisnemi losy:
Czyliż, że wiatr powiewa zewsząd nieżyczliwy,
Ten być przestanie wielkim, kto nie jest szczęśliwy?
Czyliż się zawsze człeku śmiertelnemu zdarzy,
Że się z pomyślnym skutkiem chęć jego skojarzy?
Albo ten tylko nawy zdolny sternik, który
Niezbłaganego morza złamał gwałt ponury?
Nie chciał-że widzieć kiedy szczęśliwej ojczyzny
Arpin w boską wymowę, Kato w rozum żyzny?
Niema miejsca wymowa, niema skutku rada:
Bóg tak zrządził; stój ludzka chęci: Rzym upada.
Nie zaćmią złe przygody nigdy wielkiej dusze.
Rzadko fortuna z cnotą zawiera sojusze:
Jej-to dzieło z tym sercem wieść wojnę najbardziej,
Co mając dosyć z siebie, jej podchlebstwem gardzi.
A nad wszytkie przypadki, w górę wyniesione,
W twierdzy swej niewinności ma pewną ochronę,
Kędy w miłym ufaniu wiodąc pokój złoty,
Śmieje się, że nań zazdrość gnuśne ciska groty.
Lecz potomność, co nie zna na oczach zasłony,
I na prawdzie zakłada tron nieporuszony,
Skąd patrząc bystro pozad na wieki upłynne,
Waży na niepomylnej szali zdania gminne:
Ta ci, Królu, w wieczności, kędy nie uszkodzi
Żaden zły język, sławą obfitą nagrodzi;
Że póki dzień za nocą, noc za dniem popłynie,
Nigdy twe imię w uściech potomnych nie zginie.
1771, III, 97 — 107.