Mogłoż kiedy to szczęście spotkać nasze progi,
By twe po nich, monarcho, deptać miały nogi?
Fortunne książąt gmachy, choć się im raz zdarzy
Widzieć w podwojach swoich promień pańskiej twarzy!
Myśmy z sług twych najniżsi, ani możem żądać,
By słabe oczy miały na twój blask poglądać.
Ni takiemu gościowi znajdzie dom nasz wszytek
Miejsca; chyba że w sercu damy ci przybytek.
Ten ci więc otwieramy; lecz tam gościem, panie,
Nie będziesz, bo w nim dawno miałeś pomieszkanie.
Cóżkolwiekbądź, choć na twej widzim złoto głowie,
I z ust twych praw czekają waleczni Lechowie,
W niczym ci nie uwłacza ta podła gościna:
Wszak i bogom odwiedzać ludzi nie nowina.
Nie zawsze, co swój pałac wyniósł nad obłoki,
Po gwiaździstych posadzkach Jowisz liczy kroki;
Częstokroć srebrnopiórym orłem uniesiony,
Wziąwszy postać śmiertelną, zwiedza ziemskie strony.
Ani, co przez niebieskie wozi światło znaki,
Pędzi zawsze Apollin poczwórne rumaki,
Czasem złote z swych skroni złożywszy promienie,
Śpieszy, gdzie Parnas z laurów czyni słodkie cienie.
Często nada z umysłu przykre złożyć troski;
Wszak od starań ani sam wolen rodzaj boski.
Ma co czynić w niebiesiech ten, co wszytkim włada;
Ma zwierzchność, co na ziemi tron jego zasiada:
Korona, jasność berła i blask z pereł mnogi
Cóż jest, jeśli nie ciężar? to tylko, że drogi.
Kogo na wyższym stopniu szczęście posadziło,
Temu więcej frasunków i trosk przyczyniło.
Wiemy, jak ciężka przez się rzecz ludem kierować,
Cóż temu, kto chce z jego pożytkiem panować?
Dobrym zaś żaden nie jest z królów; chyba który
Łączy serce ojcowskie z powagą purpury.
Wielu było, co światu panowali w Rzymie,
A jeden August nosił słodkie ojca imię.
Wielu było Augustów; tyś jeden z tej kwoty,
Coś z imieniem Augusta złączył jego cnoty.
Ugasił on pożary, co je Mars był wzruszył,
I na własną krew groty zaostrzone skruszył:
Przywrócił sprawiedliwość i rząd miastom dawny,
Przyczynił skarbu, wygnał zbytek marnotrawny;
A szczękiem nienawisnej broni które były
Uszły z Rzymu, za niego Muzy się wróciły.
Równie za ciebie, królu, swobodny Sarmata
Widzi w monarsze swoim Augustowe lata.
Już szaleństwo i co krew lać braterską rada,
Nie mogąc znieść twej twarzy, precz uchodzi zwada;
Uchodzi, a z rozpaczy trzęsąc warkocz smoczy,
Wściekła, w pochodniach własnych kły pieniste tłoczy.
A pobożność ze zgodą zwiedza nasze niwy
I pokój, nosząc wieńce na głowie z oliwy.
Ni swawola w obłudnej wolności maszkarze
Łamie praw, co przód lżyła trony i ołtarze,
Ni fawor z zyskiem podłym urzędy rozdawa.
O! jak wiele stąd złego kraj jeszcze doznawa!
Więcej, niż nieprzyjaciel, ojczyznie swej wadzi,
Kto się pnie na urzędy i bez zasług sadzi.
Chciał rządzić i Faeton cugi słonecznemi,
Lecz ten dar był ostatnią zgubą całej ziemi:
Obrócił świat w perzynę, a upadkiem z nieba
Doznał, że chciał więcej, niż dać mu było trzeba.
Precz stąd względy bez oczu, precz, zysku szkodliwy;
Teraz niech się spodziewa zdolny i poczciwy.
Wszak bez zasług rzecz próżna pukać w tego wrota,
Który, jeśli ma berło, to mu dała cnota.
Za niego i Kamenom lustr swój przywrócony
Będzie, a zaszłe prochem odezwą się strony,
I ojczystym językiem piejąc rymy swoje,
Zamienią nurt wiślany na kastalskie zdroje.
Ba, już się cała prawie Polska w Muzy zmienia,
Nucąc zewsząd dowcipne o swym królu pienia.
Ty tylko spraw, o Boże! by był długo żywy,
A daj początkom jego bieg równie szczęśliwy!