Mordechaj Anielewicz był pierwszym przywódcą powstania w getcie warszawskim. Przed wojną mieszkający na Solcu, zapamiętany był przez swoich kolegów jako wiecznie głodny, zadziorny chłopak. W obliczu braku możliwości odsieczy dla powstańców ze strony AK Anielewicz załamał się i razem ze swoją dziewczyną oraz stu dwudziestu innymi członkami ŻOB-u popełnił samobójstwo 8 maja 1943 roku. Opis procederu malowania przez niego rybich skrzeli na polecenie ubogiej matki, który udzielił Edelman na łamach wywiadu z Hanną Krall, wywołał po wojnie duże kontrowersje wśród społeczności żydowskiej. Anielewicz został pośmiertnie odznaczony Krzyżem walecznym i Krzyżem Grunwaldu III klasy.
Edelman nie udziela wielu szczegółów dotyczących wyglądu pierwszego komendanta powstania w getcie. Wiadomo jedynie, iż był on przystojnym, młodym mężczyzną. Z relacji Edelmana wynika, jakoby przed śmiercią miał dwadzieścia jeden lat. W rzeczywistości jednak ten pomylił się co do wieku kolegi, który wynosił dwadzieścia cztery lata.
Wychowujący się razem z Anielewiczem na historycznym Powiślu Henryk Grabowski opisywał jego usposobienie jako zadziorne: (...) W jednej ferajnie byliśmy, na rozróbkę, na skoki, na mordobicie z chłopcami z Woli albo z Górnego Mokotowa to zawsze razem się szło (...). Był przy tym ciągle głodny, niezwykle ambitny i oczytany. Nie brakowało mu również wigoru oraz wrodzonych zdolności.
Matka Anielewicza zajmowała się handlem rybami, przy czym stosowała pewien mało uczciwy proceder podczas ich sprzedaży. Otóż poprosiła syna o malowanie ich skrzeli czerwoną farbą, by dzięki temu wyglądały na świeższe. Przez wspomnienie tej mało chwalebnej karty z historii Mordechaja Anielewicza, Edelman został po wojnie oskarżony przez niektóre środowiska żydowskie o umniejszanie bohaterskiej legendy pierwszego komendanta.
Anielewiczowi bardzo zależało na zostaniu komendantem powstania. Przy czym wcześniej nie uczestniczył w żadnej akcji, nie widział nawet ludzi wywożonych z Umslagplatzu. Mimo iż jego towarzysze uznawali go za osobę odpowiednią do pełnienia funkcji przywódczej, okazał się on nieprzygotowany na tę rolę. Marek Edelman opisuje, że od samego początku otwarcie mówił o niepowodzeniu powstania, choć sam prawdopodobnie wierzył w zwycięstwo. Jego postawa była przy tym niezwykle bojowa. Scharakteryzować ją można wręcz jako porywczą i pełną zapału, ale przez to nieprzemyślaną.
Anielewicz nie liczył się z konsekwencjami swoich czynów, cechowała go swoiście dziecinna naiwność. Potrafił dla zdobycia jednego rewolweru zabić na ulicy strażnika, za co Niemcy odwetowo zamordowali kilkaset osób. Podczas jednej z akcji, gdzie bojownicy wmieszali się w tłum prowadzonych na Umslagplatz ludzi, zaatakował Niemców gołymi rękoma. To zachowanie wiele mówi o usposobieniu młodego Anielewicza, odważnego jednak bardzo nierozsądnego człowieka.
Brak możliwości odsieczy ze strony AK załamał jego wiarę w zwycięstwo powstańców. Ostatecznie popełnił, zainicjowane przez Arie Wilnera, zbiorowe samobójstwo, razem ze stu dwudziestoma innymi członkami ŻOB w bunkrze przy ulicy Miłej 18,8 maja 1943 roku. Najpierw zastrzelił swoją dziewczynę, Mirę Fuchrer, potem siebie. Bunkier ten obecnie nosi nazwę Bunkra Anielewicza.
Aktualizacja: 2022-08-11 20:24:22.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.