Demitologizacja i deheroizacja w Zdążyć przed Panem Bogiem

Autor opracowania: Piotr Kostrzewski.
Autorka Hanna Krall

Wypowiedziom Marka Edelmana odnośnie do wydarzeń w getcie warszawskim zarzucano umniejszanie pamięci poległych tam ludzi. Pamiętając o tym, że sam bohater był ostatnim żyjącym przywódcą powstania, wydaje się to najmniej dosyć nietrafionym zarzutem. Niemniej powstanie w getcie warszawskim przez wszystkie lata po wojnie urosło do pewnego symbolu dla Żydów. Przez to uległo mitologizacji, zaś jego uczestnicy nabrali dla potomnych cech herosów. Edelman zaś bronił prawdy którą widział na własne oczy, a nie była ona ani piękna, ani bohaterska. Przeprowadzająca z nim wywiad Hanna Krall często mierzyła się z niechęcią, a nawet nieprzychylnością rozmówcy przy próbie przypominania sobie tamtych wydarzeń. Wiedział on, że osoba niebędąca ich uczestnikiem, nie będzie w stanie ich całkowicie zrozumieć, przez co pamięć ponownie ulegnie zniekształceniu.

Proces demitologizacji powstania Edelman kieruje przede wszystkim ku motywom kierującym bojownikami. Zryw ludności zamkniętej w getcie postrzegany był przez potomnych jako bohaterki czyn Żydów broniących się przed brutalnymi Niemcami. Przez to doznał cech martyrologii, stał się świętością o którym można mówić jedynie w samych superlatywach.

Ostatni przywódca tego powstania rozprawia się z tym niezwykle brutalnie. Przyznaje, że nie chodziło tu o żadną ideę, a jedynie sposób wybrania własnej śmierci. Młodzi ludzie praktycznie bez przeszkolenia i uzbrojenia postanowili dokonać swoistego samobójstwa poprzez walkę. Zrobili to, gdyż ludzkość uznawała taki koniec za bardziej bohaterski. Jedynym wyższym celem powstania stała się próba nagłośnienia sytuacji poza murem, krzyk rozpaczy wykańczanych powstańców. Nie było tam nic więcej, tak przynajmniej twierdzi Edelman.

Co więcej, rozmówca Hanny Krall ukazuje brudną, bolesną wizję wydarzeń. Relacjonuje prawdę którą pamięta, którą przeżywał. Nie pasuje ona całkowicie do przekazania jako heroiczny obraz oporu, gdzie dzielni młodzi ludzie stawiają czoła okupantowi. To walka gdzie ludzie rzucają się na karabiny maszynowe, żeby ratować towarzyszy przygwożdżonych dobrze położonym ogniem. Edelman pokazuje realia w których cywile walczyli z ostrzelanymi weteranami wojny, którzy nie mieli litości za to sporą przewagę ognia i znajomości taktyki walki miejskiej. Z takiego obrazu na pewno nie dałoby się zrobić filmu, o którym mowa jest w reportażu. Ludzie zwyczajnie nie mogliby patrzeć na tak brutalny, odarty ze złudzeń obraz. W gruncie rzeczy bowiem pragnęliby legendy, Edelman zaś zdemitologizował powstanie.

Jeszcze większym echem odbiły się jednak jego słowa odnośnie do samych uczestników powstania. Przedstawił ich bowiem jako wychudzonych, brudnych i zdesperowanych ludzi. Obraz ten zupełnie nie pasował do pomnika wystawionego bojownikom po wojnie. Problem stosunku Edelmana do wizji artystycznej dzieła jest właśnie najbardziej dobitną deheroizacją uczestników zrywu. Żaden z nich nie miał ładownicy ani map, tym bardziej nie byli tak czyści i dobrze wyglądający. Bohater odnosi się też personalnie do kilku uczestników powstania. Szczególnie problematyczne były jego słowa odnośnie do pierwszego przywódcy, Mordechaja Anielewicza.

Zdaniem Edelmana nie miał on żadnego doświadczenia w dziedzinie walki zbrojnej, zwyczajnie bardzo chciał dowodzić akcją. Co więcej, przed wojną malował rybom sprzedawanym przez matkę skrzela, by wyglądały na świeższe. Ta drobna skaza na życiorysie Anielewicza zbulwersowała pewnego literata do tego stopnia, że żądał sprostowania, jakoby to matka malował ryby, ponieważ psuło to wizerunek nieskazitelnego bohatera getta. Podobnie rzecz miała się względem liczny samych powstańców. Edelman, który nomen omen dowodził akcją, twierdzi, że było ich 220. Tymczasem Icchak Cukierman (Antek), którego wtedy nie było nawet w getcie, utrzymuje, iż było 500 bojowników. Prawdopodobnie chodzi tutaj o przeświadczenie powszechności zrywu.

Rzeczywistość była jednak zupełnie inna, większość mieszkańców getta pozostawała boleśnie obojętna na całą sytuację do momentu całkowitej likwidacji. W ludzkiej pamięci przetrwał też wyidealizowany obraz Jurka Wilnera - łącznika między bojownikami i AK. Miał on być przez miesiąc torturowany przez gestapo. Edelman twierdzi zaś, że jedynie tydzień. Postać ta również była pomysłodawcą zbiorowego samobójstwa w bunkrze przy ulicy Miłej 18. Ten oraz podobne akty w czasie trwania walki zostały odebrane przez opinię publiczną jako śmierć za idee, heroiczny koniec. Edelman ocenia je jednak w charakterze histerii i aktu zmarnowanej śmierci. Anielewicz zastrzelił się, pozostawiając powstanie bez przywódcy, a pewna dziewczyna zmarnowała sześć pocisków, nim zadała sobie śmierć. Było to sześć pocisków, które można było wykorzystać przeciw Niemcom.

W wypadku historii należy pamiętać, że nie zawsze wyglądała tak, jak została przedstawiona. Szczególnie mocno dotyczy to martyrologii, mającej tendencję do heroizacji postaci i wydarzeń. Marek Edelman stanowczo walczył o ukazanie prawdy, choć nawet on ostatecznie zwątpił w jej znaczenie po tylu latach. Ludzie tworzą swoje mity, zamiast docenić prawdziwe wydarzenia i prawdziwe poświęcenie.


Przeczytaj także: Mordechaj Anielewicz - charakterystyka

Aktualizacja: 2022-08-11 20:24:01.

Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.