Józef Czechowicz, fot: Kurier Codzienny, Narodowe Archiwum Cyfrowe
Wiersz „Mały mit” autorstwa Józefa Czechowicza pochodzi z wydanego w 1934 roku tomiku poezji „W błyskawicy”. Ma on katastroficzny, przepełniony symbolizmem wydźwięk, typowy dla twórczości poetów Drugiej Awangardy, do której należał sam autor dzieła. Utwór porusza tematykę związaną z wojną, która nieustannie, nawet podczas snu, majaczy w umysłach ludzi, którzy przeżyli te niezwykle trudne czasy pełne strachu i cierpienia.
Spis treści
Utwór ma nieregularną budowę. Składa się z pięciu strof, które liczą po dziesięć wersów w pierwszej i drugiej zwrotce, po cztery w strofach trzeciej i piątej oraz trzy w zwrotce czwartej. Liczba sylab waha się z kolei od jedynie dwóch do aż jedenastu. W tekście nie pojawiają się rymy ani znaki interpunkcyjne. Z tego względu utwór można nazwa wierszem białym.
Wiersz Czechowicza należy do liryki zwrotu do adresata, o czym świadczą liczne apostrofy skierowane do samego podmiotu lirycznego oraz jego syna.
Warstwa stylistyczna wiersza jest całkiem rozbudowana. Odnaleźć w nim można przede wszystkim apostrofy („uśnij syneczku”; „ciebie / nigdy nie było”), epitety („kołysanka nieprawdziwa”; „czarne róże”), metafory („w kołysce kroków”; „sen pod ciało podłoży się płomykiem”), porównanie („dusi powolnie jak gaz”), personifikacje („głos idzie żałosną steczką”; „cienko szyba się odzywa”), oksymoron („kochanej niemocy”) oraz powtórzenia („uśnij syneczku syneczku”; „syneczku syneczku”).
Wiersz „Mały mit” stanowi nieudaną próbę ukojenia przepełnionych obawami myśli osoby mówiącej. Podmiot liryczny określa swoje słowa mianem kołysanki, którą z początku wydaje się adresować do syneczka. Opisuje widok, który dostrzega za oknem – „ostatnie to linie / giną w czarnych jedwabi łunie”. Zbliża się noc, a wraz z nią czas na sen.
Osoba mówiąca zdaje się nucić swoją pieśń na dobranoc wprost w ciszę i mrok, choć wyraźnie kieruje je do ukochanego dziecka. Jej słowa nie są jednak wcale radosne, jak na kołysankę przystało, a pełne udręki i żałoby. Płyną prosto z umęczonego serca i nie pocieszają, nie dają nadziei ani ukojenia, a jeszcze bardziej przypominają o ogromnej tragedii. Odpędzają senność, zamiast ją powodować.
Podmiot liryczny porównuje nocny krajobraz do obrazu wojny. Zbierające się na niebie chmury przypominają mu „obłoki aluminium”. Linia horyzontu przywodzi na myśl rząd ludzi czekających na śmierć. Gwiazdy świecą niczym naładowane miotacze ognia, od których wystrzałów aż drżą szyby w oknach. Nawet kołysanka nucona cicho przez osobę mówiącą „dusi powolnie jak gaz”, jednak atakuje nie ciało, a umysł. Wżera się w mózg niczym trujący gaz w płuca, powoli powodując niemoc, a nawet paraliż. Z parowów „cieknie […] parna osłoda nocy”. Niemoc staje się nie przekleństwem, a pożądaną chwilową ulgą, czymś ukochanym. Widok za oknem napawa jednak pesymizmem a wręcz katastrofizmem.
Mimo wszystko sen również nie jest pełnym ukojeniem czy wybawieniem od czarnych myśli. Osoba mówiąca przyrównuje go do śmierci. Śpiewa o czarnych różach, które zasypią ciało adresata utworu. Są one symbolem smutku, pożegnania, ale też śmierci i żałoby. Zwiastują nieszczęście, które prędzej czy później w końcu nadejdzie. Sam sen również może okazać się według podmiotu lirycznego zdradziecki. To właśnie podczas niego wróg może zakraść się niezauważony i pozbawić człowieka życia, podobnie zresztą jak podczas otwartej walki w innych okolicznościach – „a za sierpem wiosna zasadzka”. W niespokojnych czasach także odpoczynek zostaje pozbawiony jakiegokolwiek spokoju. Na pierwszy plan wysuwa się cierpienie i zniszczenie. Każdej czynności towarzyszy lęk i niepewność.
Wszystko to jest jedynie wspomnieniem przeszłości, która jednak w znaczący sposób odbija się na teraźniejszości. Podmiot liryczny przeczuwa, że może to stać się ponownie prawdą. Czuje strach i niepokój wywołane obawą o przyszły los. Przez cały utwór towarzyszy mu poczucie zagrożenia i zbliżającej się katastrofy. Jego swoistą puentą stają się ostatnie cztery wersy utworu, w których osoba mówiąca zwraca się najpierw do samej siebie, a potem do synka, którego „nigdy nie było”.
Kończące dzieło słowa zupełnie odmieniają jego wydźwięk. Prawdziwym ich adresatem okazuje się być sam podmiot liryczny, a nie nieistniejące dziecko. Kieruje kołysankę do siebie z młodości, pieszczotliwie nazywając młodszą wersję swojej osoby właśnie „syneczkiem”. Konfrontuje się z przeszłością w trudny sposób, próbując „uśpić” swoje dziecięce wspomnienia w podobny sposób, w jaki być może jego rodzice usypiali go za młodu – kołysanką. Z drugiej jednak strony podkreśla, że owego syneczka „nigdy nie było”. Być może ma na myśli utracone z powodu wojny dzieciństwo, które już nigdy nie wróci. Nie da się go przeżyć na nowo z wykluczeniem tego, co je napiętnowało.
Osoba mówiąca wielokrotnie podkreśla, że jej słowa stanowią właśnie piosnkę na dobranoc. Mimo wszystko nie pełnią one takiej funkcji. Poprzez nagromadzenie nawiązań do wojny i okrucieństwa nie są w stanie nikogo ukoić. Nie mają też kogo uspokoić. Osoba, do której podmiot liryczny zwraca się cały czas, tak naprawdę nie istnieje i nigdy nie istniała. Cały obraz utworu zostaje więc poddany w wątpliwość, okazuje się jeszcze bardziej nierealny, pełen urojeń spowodowanych strachem.
Aktualizacja: 2024-06-26 14:19:54.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.