Jeśli się tego nie wie, notes wynagradza dwójką:
na politycznej mapie mały, czerwony trójkąt –
na kwadratowy kilometr jest siedemdziesiąt pięć głów –
w Dekanie sto i pięćdziesiąt milionów (pamiętaj!) bydła –
cynamon, grafit i kauczuk, herbata – może powidła? –
nazwy: Narbada, Bombaj, Gath – trudny poplot słów.
Lub inne Indie: kobry, turbany na głowach, słonie,
walki z Sikhami, przygody, ucieczki, no i pogonie,
jogowie, fakirzy, Budda, fanatyzm bramińskich nacji,
na chybił trafił palcem uderza się w świat obcy,
potem zaś w ciemne noce na spółkę wieją tam chłopcy,
rankiem schwytani wracają z ojczulkiem z najbliższej stacji.
Indie dorosłych – to Ghandi, czyta się przecież gazety:
bierne powstanie Hindusów – ruch wolnościowy kobiety –
na fotografii Mahatma, patyk i okulary,
a obok tkwi kołowrotek – coś jak talizman, lub czary.
Indie poezji to tajnia złotem ściemniałym bogata,
był kiedyś „Ramajana” i był „Mahabharata”,
teraz jest mądry i stary Rabindranath Tagore –
księżyc przybierający, kwiaty pachnące jak dobroć,
wieczorna gwiazda uczucia, świecąca, jak Koh-i-noor
i myśl, co oplata słowa i wije się w nich, jak kobra.
A ludzie są tacy zwykli i prości jak ja i ty,
wkoło nich życie jest ścisłym splątaniem radości z krzykiem
i pewnie trudno ich dzielić naprawdę na przymiotniki,
tylko w lekturach bohater jest skryty, dobry lub zły –
(w południa czasem są deszcze, a w noce bezgwiezdna ciemność)
a ludzie w Indiach żyją i mają co dzień codzienność.
Od Edytora: Utwór opublikowany w „Echa szkolne” 5/31, marzec 1933. Pojawia się także pod tytułem "Pięć szkiców Indii"