I
Kiedy babie lato wsnuwa się w tęsknicę,
trzeba szczelnie, szczelnie zamknąć okiennice,
bo dziewczęta, patrząc w srebrność, co się splata,
marzą, nie wiem czemu, o zdobyciu świata.
Po coś dał La-licie globus żółto-siny, –
gdy się w dzień nim bawić, w snach się bajki winą: –
zdaje się, że w życiu nie jest wcale trudniej
cały świat obrócić do góry południem.
Po coś dał La-licie buciczki z jedwabi? –
– zda się w nich, że ziemia w dal do tańca wabi –
Po coś dał jej, Fa-jo, czerwone korale?
– za się w nich, że szczęścia nie poskąpią dale –
Nie opłakuj teraz odeszłej dziewczyny –
zrób se inną teraz z wymulonej gliny,
a że dla niej więcej nie będziesz miał serca,
to ci go nie będzie oczami przewiercać.
II
Gościńce ryte w ziemi rodzą się gdzieś w powietrzach
i wielokrętną wstęga horyzont rwą na przestrzał –
z oddali się wydaje – na kresie niebo drzemie,
a starczy dojść do kresu – znów niebo jest za ziemią.
Gdy ktoś chce w swej wędrówce świat zdobyć sobie wszystki,
powinien zbierać w garście sepiowe, zwiędłe listki,
powinien się nie lękać, że w kwiatach są padalce
i brać je wraz z kwiatami, choć do krwi gryzą palce.
* * *
Na drogę ciepłą słońcami i piaskiem umiękczoną
mała La-lita wkroczy w błękitnym swym kimono,
drobniutkim drepcze kroczkiem nóżkami malutkimi
i wpina w jasne włosy chromowe chryzantemy.
Niebo jest – jak kimono – jedwabnie lazurowe,
a droga obramiona kwieciatym, wonnym rowem –
na rozchylonych pąkach szastają się motyle,
lub upojone miodem kołyszą się opile –
aż nagle rozmarzone, pijane i upite
spostrzegły nowe kwiecie – śmiejącą się La-litę
i rojem rozbawionym, wesołym i ochoczym
usiadły jej na piersi, na usta i na oczy.
– O, mali – żółci ludzie – spojrzyjcie na me męstwo:
zdobyłam rój motyli! – to pierwsze me zwycięstwo!
III
Rój motyli – stugłośne ptaki – krople rosy – tęczowe kwiaty –
błyski słońca – lśniące kamyki – niebo gwiezdne i babie lato –
małe dziewczę kroczy znudzone (gdzieś w oddali chłód się oręży)
– tyle przeżyć – tyle zobaczyć – tyle posiąść – tyle zwyciężyć!
Koło drogi, pod żółtym drzewem, co się zacznie w noc listopadzić,
klęczy śmieszna, brzydka dziewczyna i pień drzewa ustami gładzi:
„Byłeś miły, gdy było lato; w dal odszedłeś, kiedy odeszło –
patrzę w wczoraj, modlę się w przyszłość, aby jutro znów była przeszłość”.
„Po co klęczysz dziwna wariatko głupie słowa mamrocząc sennie?”
„Proszę, błagam o niecodzienność, aby do mnie przyszła codziennie”.
„O co prosisz? powtórz no jeszcze” (gdzieś oręży się chłód w oddali)
„Proszę zimy, aby rozgrzały czyjeś serce, co się nie pali”.
„Co rozgrzała? co to jest serce? czy klejnotów to migotanie?”
„Serce – ciepłe – to to, co daje świat na własność słowem: kochanie”.
„Wąska droga w górę się szlaczy i w oddali niebo się wwierca –
– z wolno kroczy mała La-lita zdobyć to, co zowie się sercem…
21-25 października 1932