O ślepcze, bracie mój, w ciemnem, zrudziałem palcie,
Jak ciche są twe kroki na rozpalonym asfalcie.
Po kwadratowych podwórkach, latem i zrzadka w zimie,
Chodzisz ze skrzypkiem bratem ... Nie wiem, jak wam na imię.
Skupiony i poważny macasz przed sobą kosturem,
Majestat nędzy zamknęłeś ciemności czarnym murem,
Polskie skowronki rzucasz w stare, wiedeńskie walce,
Zapamiętałe oberki przesiewasz przez chude, węźlaste palce.
Spiesznie biegają palce w różańcu białych guzików,
Twój ból najcichszy mówią prostotą smutnego krzyku.
Chrapliwie wzdycha harmonja, wsparta na kolan krawędzi,
By nową falą świergotów ciemności precz odpędzić.
Na skrzyżowanych nogach siedzisz w kamiennej powadze,
Wsłuchany w srebrne dźwięki, na które przelałeś władzę.
O, ślepcze, harmonisto, w ciemnem zrudziałem palcie,
Jak rzadkie dźwięczą monety na rozpalonym asfalcie.