Kiedy mam duszę smutną, jak w żałobie,
Kiedy mi tęskno bez ciebie i nudno, —
To idę wtedy gdzie w ustroń odludną,
Na mokrych oczach kładę dłonie obie,
I przypominam urok każdej chwili,
Kiedyśmy razem jeszcze z sobą byli.
I najprzód widzę cię pod świerków cieniem
O szarym zmroku, kiedym się nieśmiele
Pierwszy raz rączki twej dotykał z drżeniem,
I nic nie mówiąc — mówiłem tak wiele.
Od onej chwili myśli i źrenice
Poszły za tobą, jak dwie niewolnice,
Lub jak cień wierny, co idzie za człekiem, —
I dzień bez ciebie wydawał się wiekiem.
Pamiętam — nieraz tęsknotą trapiony
Wieczór skradałem się pod twe okienko,
I tam, liśćmi róży zasłoniony,
Patrzałem, jak ty, wsparłszy główkę ręką,
Siedziałaś sama w dumaniu głębokim —
O czym ty wtedy dumałaś i o kim? —
Potem szłaś w pokój, gdzie twoje posłanie —
Jam nie odchodził patrząc, czy nie zoczę
Przez uchylone nieco drzwi — na ścianie
Choć cień twych rączek pletących warkocze.
Jakież w tych chwilach uroki, rozkosze....
Jak relikwie wszystkie w piersiach noszę,
Jak skarby chowam każdą chwilkę małą,
Bo prócz tych wspomnień nic mi nie zostało.
Powiędły dawno kwiaty w waszym dworze,
Co się naszemu szczęściu przyglądały —
Drzewa i ścieżki śnieg zasypał biały —
Wszystko się zmieni — i twe serce może —
Jakie mi smutno i ciężko — o Boże!