Uschnięta róża na listek podarty
Schyliła główkę; — i listek i ona,
Jak dwoje młodych, co z miłości skona,
W ramiona sobie, niby w grób otwarty
Padłszy — leżały, a mnie smutno było
Pochylonemu nad kwiatków mogiłą,
I rozstroiła mi nerwy sielanka,
I żałowałem, że jednego ranka
Zerwaniem taką śmierć róży zadałem,
Gdy album lubej ustroić w nią chciałem. —
A noc już była, gdym tak patrzał w różę —
Gwiazdy mrugały na ciemnym lazurze —
Gwiazdy — ja lubię gwiazdy porą nocną —
Patrzałem w gwiazdy — i — zasnąłem mocno.
I śniło mi się, że z pościeli białej
Papieru zeschłe róży listki wstały
W kształtach kobiecych: smutne miała lice,
I siadła przy mnie, w ucho tajemnice
Szepcąc mi swoje, grożąc ręką białą —
A zimno grobów od niewiasty wiało.
„Słuchaj — mówiła — dawniej w każde rano,
Gdym się ocknęła z snu, — kwiatów tysiące
Ze czcią przede mną zginało kolano,
Bo się kochały we mnie; lecz mnie słońce
Kochankiem było; gdy miał wschodzić rano,
Jam się budziła wczas, by nie ubraną
Nie pocałował promieniem gorącym. —
Z wstydu, z miłości płonęłam przed słońcem.
Kiedy przez drzewa ogrodu się skradał
I o płomiennej miłości mi gadał. —
I była wtedy dla mnie radość, wiosna! —
A gdy odchodził, ja byłam zazdrosna,
I wtedy rosa, moja siostra cicha,
Pociechę lała do mego kielicha.
A tyś podmówiony przez jaśminy białe,
Przyszedł i podarł moje szczęście całe;
Więc mściwa za to, na mą boleść czuła,
Rzucę twe serce pod nogi kobiecie,
Co będzie piękną jako róża w lecie,
Ale jak róża będzie ciebie kłuła.“ —
Tu się zbudziłem. — Za oknem, w ogrodzie
Moja panienka chodziła po chłodzie
Zrywając kwiatki i głośno śpiewała.
Oj prawdę żeś — rzekłem — różo powiedziała,
Że ta różyczka ma i cierni dużo;
Lecz, co tam ciernie, gdy mi dobrze z różą.