Zbłąkani

(Opowiadanie żołnierza po powrocie z Rosji)

Pod wieczór w cichej dolinie,
Pędzeni śnieżną zawieją,
Doszliśmy, gdzie strumyk płynie
I smukłe olsze czernieją.

Tuż obok nęcił stóg siana,
Na nocleg pod niebem gołem,
Chcieliśmy spocząć do rana
Nadludzkim zbici mozołem.

Kiedyśmy doszli do stoga,
Chcąc miękkie zająć schronisko,
Wnet ogarnęła nas trwoga,
Bo nieprzyjaciel był blisko.

Pięć luf błyszczało nad rowem,
Pięć głów sterczało nad niemi,
I tak z sąsiedztwem tern nowem,
Szmat mały dzielił nas ziemi.

Skuleni wszyscy do siebie,
Radzimy jak się ratować,
Trzech nas ... i gwiazdy na niebie —
Strzelać — czy w siano się schować?

Towarzysz Wojtek powiada:
„Wystrzelić to bagatela,
Ale nam grozi zagłada.
Bo wojska może być wiela.“

Tomasz najstarszy tak radzi:
„Doczekać świtu spokojnie,
Roztropność nam nie zawadzi,
Cierpliwość skarbem na wojnie."

Odważny Antek znów rzecze:
„Ja pójdę wypenetrować,
Bo póki człek nie dociecze,
To trudno coś decydować."

I przeżegnawszy się cicho
Czołga, gdzie strumień wzdłuż płynie,
Patrzy czy jakie go licho
Nie zgładzi w strasznej godzinie.

Już prawie dotarł do celu —
Żołnierze w dal zapatrzeni,
Widzi ich siedmiu — nie wielu,
W zadumie są pogrążeni.

Karabin trzymają w ręku,
Oczy szeroko rozwarte,
Lecz ani słowa, ni jęku,
A jeden wpatrzony w kartę.

Antek dochodzi tuż blisko,
I myśli: to manekiny.
Strzał nie padł — dziwne zjawisko,
Śnieg sypie na karabiny.

Więc woła do towarzyszy:
„Tu, chodzcie na posterunek,
Bóg może głos nasz usłyszy —
I jakiś ześle ratunek.“

Spieszą ze swojej kryjówki,
Noc mroźna, śnieg skrzypi, prószy,
A gdy dobiegli placówki,
Żaden się żołnierz nie ruszy.

„O czem myślita wojacy?
Zawołał Tomasz nas stary,
„Co spokój dziwny wasz znaczy,
Czy nie boicie się kary?“

Pytanie bez odpowiedzi —
Żołnierze ciągle celują,
Jeden na czępku z nich siedzi,
I chmury tylko wirują.

Zbłąkani patrzą po sobie,
I dotykają ich lekko,
Zmarznięte trupy w tym grobie,
A duch już odbiegł daleko.

Oczy mgłą szklistą zaćmione,
W dal patrzą niedoścignioną,
I ręce z bronią złączone
Spowite śmierci koroną.

Uklękli nasi żołnierze,
Nad skostniałemi ciałami,
Mówią Ojcze nasz i Wierzę
Nad broni towarzyszami.

A potem wziąwszy ich społem
Do rowu jednego kładą.
Mróz pot im studzi nad czołem.
Śnieg grób pokrywa kaskadą.

* * *

I znowu cicho w dolinie,
Sen wieczny zaległ głęboki,
Strumień przez łąkę w dal płynie,
Echo zbłąkanych śle kroki.

Czytaj dalej: Do *** (Bardzom ci wdzięczna) - Maria Paruszewska

Źródło: Odgłosy wojenne, Maria Paruszewska, 1917.