Hej bocianie, tylko chwilę
Zatrzymaj się u wygnańca!
Wnet straconą dognasz milę
Lotem szybciejszym posłańca, —
Wszak cię nie wstrzymają czaty;
Pędź więc prosto w polskie chaty.
Naprzód odwiedź — w połę drogi
Tam mogiłę ojca mego,
Gdzie go pochowali wrogi
W świętej wojnie poległego;
Sto tam grobów, by zagony,
A na jednym krzyż czerwony.
Nie mów, jakie me cierpienie,
Żem służalcem, nie mów, cara;
Tylko powiedz, nasze mienie
Nie spodlone, ani wiara
I nadzieja nie zachwiana,
Mimo dłoń ta skrępowana.
Potem, ptaku lekko-pióry,
Pospieszaj w krakowskie strony;
A gdy zoczysz u stóp góry
Dworek ładny, wybielony,
Wkoło ogród, przybran w kwiatki,
Tam zawitaj do mej matki.
Powiedz, wiele cierpieć muszę;
Ale jedna boli rana
Mnie najwięcej, trawi duszę,
Sroższa niż srogość tyrana:
Że nie mogę jej powiedzieć,
Jak ją kocham i jej widzieć.
Powiedz, dłoń ma często broczy
W krwi góralów tych niewinnych,
Ale dusza, serce, oczy
Zawsze bawią w stronach innych
Z matką się w modlitwie,
We śnie, w myślach, też i w bitwie.
Pozdrów mi, bocianie, brata
Stanisława maleńkiego,
Aby pomniał, wzrosłszy w lata,
Pomścić mnie i ojca swego.
Pozdrów też siostrzyczkę małą,
Krewnych, dworzan, Polskę całą.
A jak wrócisz z nową wiosną,
Zastaniesz mnie — jeśli wrogi
Mnie oszczędzą — pod tą sosną;
Tam, mój przyjacielu drogi,
Przyjmę matki pozdrowienia,
Ty zaś nowe me zlecenia.