Z komina sypnęły się iskry — furcząc na wietrze rozwiła się flaga;
Kapitan coś krzyknął przez tubę — i pokład w jednej się chwili zaludni;
Z hurgotem wybiegli majtkowie — jak małpy zwinni, krępawi i brudni,
Do wind się wzięli, do putków, wszędy robota zawzięta się wzmaga...
Warknęły liny i koła — kocioł parowy głucho zadudni,
Pierś okrętu dygoce w prężnym wysiłku, w kurczowym wstrząsie;
Zgrzytają lodów zębiska, w zjadliwym śmiechu się szczerzą i skrzą się...
Zrywa się okręt z uwięzi — poleci! — utrzymać coraz go trudniej!...
Wszystkie siły wytężył — aż kłębem pary się zdyszał i zziajał,
Słupem wody modrawym, jak klingą stalową, wymachnął naokół,
Pod jego gorącem tchnieniem, jak piana mydlana, roztajał
Pancerz lodowy, którym olbrzym-Bajkał pierś swoją okuł...
Ruszył po krach — krach opornych — rycerz stalowy: groźny lodokół —
I szklane tafle jeziora, niby diamentem, ostrogą krajał.