I.
Tęsknym wzrokiem spoglądam przez kratę więzienną
Na ciasne, brudne, zielskiem porosłe podwórze.
Ta nikła garstka światła, co pełza po murze,
Taką mi się rozkoszną zda, taką promienną!
O słońce! tyś zagasło ponad mą Gehenną!
Nigdy się w twych ożywczych blaskach nie zanurzę!
Nawet mi jasnej zorzy nie świeciły róże,
Gdyśmy obaj wstąpili w tę ciemność bezdenną!
Słońce! ty ze snu wstajesz w promienistej zorzy,
Niesiesz ciepło i nową do życia ochotę
I dzień nowy nadzieje podnieca stokrotne!
Ja chęć do życia tracę na zgniłej rogoży,
A w duszy czarną rozpacz dźwigam i zgryzotę —
I nie zdołają zagrzać mnie ściany wilgotne!
II.
W ciemnej norze, w straszniejszej od nocy — otchłani,
Żywot nasz się przeciąga — jak jedna katusza.
Jęki nasze, co z gorzkiej wypływają krtani,
Gruba ściana kamienna przed światem zagłusza.
Myśli zamęt się w głowie naszej zawierusza
I, niby os tysiące, czaszkę naszą rani...
Jużeśmy od nadmiaru męki obłąkani
I niejeden na życie targnąć się pokusza.
Bracia moi, współwięźnie! wspólnicy niedoli!
Czy ja taksamo blady, taksamo ponury,
Jak wy, coście mojego bólu towarzysze!
Bo wiem, że mnie na równi z wami serce boli,
Że w głowie myśli burzą się, nawzór wichury,
Że nawet często głosu waszego nie słyszę!
III.
Wartowniku, co z bronią tu stoisz na straży!
Jakiem — powiedz — na więźniów spoglądasz ty okiem?
Czy z pogardą, czy może z współczuciem głębokiem?
Czy widzisz w nas współbliźnich, czy tylko — zbrodniarzy?
Patrzaj, jaka ciekawość bije z naszej twarzy!
Powiedz, jakim na świecie życie płynie tokiem?
Rozjaśnij nasze życie, co okryte mrokiem!
Każdy z nas przecież wiecznie o dniu tylko marzy...
Powiedz, czy zawsze jasno jutrznia świeci wschodnia?
Czy się zmieniło wiele przez ten czas... tak długi?
Czy rządzi sprawiedliwość, czy podłość i zbrodnia?
— — — — — — — — — — — — — — —
Wartownik się odwraca i milczy uparcie —
Wskazuje: — tam oficer wychodzi z framugi —
Żołnierzowi nie wolno rozmawiać na warcie.