Dusza moja jest jakby harfą wielostrunną,
Na której grają różnych natchnień aniołowie:
Kiedy dłonie którego po niej się przesuną,
Ona zaraz mu pieśnią stokrotną odpowie —
I melodia się moja po przestworzach niesie
I echem się po chmurach i gwiazdach podwaja,
Aż kędyś w widnokręgów rozlewnym bezkresie
Niknie, jak gdyby ptactwa przelotnego zgraja...
Ale kiedy nadejdzie utrapień godzina
I tysiącem rozstrojów gra na każdym nerwie,
Kiedy ból struny duszy tak silnie napina,
Aż się zdaje, że słabe ich wiązanie zerwie,
Wtedy duch mój — płaczący, jak żebrak-niemowa, —
Żadnego głosu z siebie wydobyć nie zdoła,
Jeno, w głuchej rozpaczy powtarzając słowa,
Wciąż jedno i to samo: Boże! Boże!... woła.