Mój stary, dobry towarzyszu,
takich nam czasów dano dożyć.
I może słów tych, które ściszam,
nie zgłuszy szczęk cenzorskich nożyc.
Malujesz ciemne konterfekty
w obliczu gwiezdnych konstelacyj,
gdy właśnie ważą się projekty,
kontra i pro interpelacyj.
Gdybym był posłem, towarzyszu,
mówiłbym gładko i uprzejmie,
bo mnie koledzy przecież słyszą
na plenum w najświetniejszym sejmie.
Mówiłbym gładko i uczenie
i potoczyście i nieszczerze,
i wnosiłbym uzupełnienia
tyczące spraw, w które nie wierzę.
Bo tak już trzeba, tak uczono
czcigodnych mężów od kołyski,
ku różnym się kierować stronom
i znać dokładnie grunt ich śliski.
Ale nie umiem zniżać czoła,
kiedy się dzicz wkoło mnie mnoży,
gdy najpodlejsza, można swołocz
głosi religję kłamstw i noży.
Gdy byle szuja, karjerowicz
pretensję do świętości rości
i każę milczeć rozsądkowi,
żerując na prawomyślności.
Gdy wszędzie widzą stanu rację,
autorytety i prestiże,
ja widzę zwykłą prowokację
i długi język, który liże.
Tak to sielanka satyryczna
może się skończyć karą chłosty.
Pan poseł przecież długi bicz ma
i ton przemówień bardzo ostry.
Dlatego kończę, towarzyszu.
Takich nam czasów dano dożyć.
Lecz może słów tych, które ściszam,
nie zgłuszy szczęk cenzorskich nożyc.
Źródło: Sygnały, r. 1938, nr 42.